pod linijkę

Czułam, że tak będzie - to było niemal oczywiste od samego początku. Wiedziałam, że książka "Kompetencje bez tajemnic" poruszy we mnie najczulsze struny i zmusi do dzielenia się tą "muzyką" z innymi. Po prostu to czułam.

Tym razem cytat będzie krótszy niż poprzednio i odda miejsce mojemu subiektywnemu komentarzowi (który - choć w istocie subiektywny - oparty będzie na doświadczeniu przeze mnie zdobytym). Zacznę od cytatu, żeby mieć co komentować.

"Zróżnicowanie indywidualnej dojrzałości - wykazał to w długoletnich badaniach szwajcarski pediatra i autor Remo Largo - w momencie rozpoczęcia szkoły może wynosić nawet cztery lata, w chwili kończenia - nawet sześć lat."

!!!!!!!!

I jak tutaj skomentować takie zdanie w kraju, gdzie przydział do klas szkolnych na podstawie wieku dziecka trwa i ma się dobrze od ponad stu lat?

W szkole, w której teraz pracuję, dzieci z grupy 1-3 pracują razem. Nie ma podziału na klasę pierwszą, drugą i trzecią. Dziwi to osoby, które słyszą o tym po raz pierwszy: jak to? czy ci młodsi nie ściągają w dół tych starszych? Pomijając temat ściągania w dół (osobiście uważam, że to określenie ma w sobie zero szacunku), u podstaw tych wątpliwości leży błędne przekonanie, że siedmiolatek powinien być w klasie z siedmiolatkiem, bo potrafią TO SAMO lub bo POWINNI potrafić to samo. W związku z tym można uczyć tych siedmiolatków RÓWNO i koniecznie z tych samych podręczników. Jeśli któreś z tych siedmioletnich dzieci nie nadąża, jest gorsze od innych, nie daje sobie rady, ma trudności (i inne tego typu określenia), to należy je zapisać na zajęcia dydaktyczno-wyrównawcze, żeby jak najszybciej DORÓWNAŁO swoim rówieśnikom. W miejsce siedmiolatka w powyższych zdaniach można wstawić ośmio- lub dziewięciolatka. Wydaje nam się, że znając wiek dziecka wiemy o nim wystarczająco dużo, żeby zaplanować dla niego z góry i realizować jakiś program dydaktyczny. I tak od ponad wieku.

Żeby zobaczyć, jak duży wpływ takie postrzeganie może mieć (i ma) na dziecko, trzeba ze dwa-trzy zdania poświęcić mózgowi ludzkiemu. Nie jestem ekspertką, za to fascynatką tej dziedziny i co nieco czytałam i na szkoleniach usłyszałam. Krótko i łopatologicznie (bo tylko tak potrafię): mózg od urodzenia się człowieka uczy się bardzo intensywnie, korzystając z tego, co człowieka otacza i z przykładu ludzi, z jakimi człowiek przebywa. Idąc do szkoły takie dziecko już sporo w tym mózgu ma (pardon za język) - jakieś doświadczenia, obserwacje, pewną dojrzałość. Uczenie się polega na tym, że mózg tworzy indywidualną u każdego człowieka strukturę wiedzy, dopasowując nowe doświadczenia do już istniejących i tam je "umieszczając" (jeśli coś pomieszałam i ktoś wie na pewno, że działa to inaczej, a ja źle zrozumiałam - proszę o info i sprostowanie - nie chcę szerzyć nieprawdziwych treści). Do tego dodatkowo - aby zachodziło uczenie się - mózg potrzebuje zaangażowania osoby uczącej się, jej zainteresowania, entuzjazmu.

I teraz połączmy jedno - równe wiekowo klasy, z drugim - właściwościami ludzkiego mózgu. Posłużę się przykładem, który Hunziker podaje w swojej książce (jest czytelny i idealny, więc po co wymyślać coś nowego?).
Siedmioletnie dziecko, zgodnie z oczekiwaniami systemu, idzie do pierwszej klasy. Niech będzie ono dojrzałe na poziomie, który nie pozwoli mu sprostać wymogom programu klasy pierwszej z zakresu matematyki (czyli jego wewnętrzne struktury (mózg) nie są jeszcze gotowe na przyjęcie tych zewnętrznych (program)). Mózg nie lubi takich rozbieżności, więc dziecko będzie próbowało robić wszystko, by zyskać tutaj jakąś spójność między wewnętrznymi wyobrażeniami a otaczającą rzeczywistością: jeszcze więcej zadań domowych, więcej tłumaczenia, zajęć wyrównawczych, korepetycji... "Jeśli mimo wszystko nie uda mu się osiągnąć koherencji, po kilu latach przestanie podejmować próby dopasowania zewnętrznej rzeczywistości do wewnętrznego obrazu siebie - przecież mu się to nie udało - i w zamian zacznie tworzyć nowy obraz Ja, pasujący do otaczającej je rzeczywistości: jestem matematycznym tępakiem". I kiedy następnym razem mu się nie uda z jakimś zadaniem, czego się przecież spodziewał, jego mózg w końcu znajdzie spójność.
Spróbuj teraz przekonać takie dziecko, że jest w czymś dobre i potrafi stawiać czoła wyzwaniom. Ha!

To jest, mili Państwo, bardzo smutne. Bardzo. Szkoła jawi się tutaj niczym fabryka, która na siłę dopasowuje wszystkich do jednej formy - dopiero wtedy uznani są za towar pełnowartościowy. Mnie to bardzo smuci. Smutne jest to, że taki stan rzeczy będzie trwał dopóty dopóki w szkołach nie zacznie się postrzegać dzieci jako jednostki na różnych poziomach dojrzałości, gotowości do różnych doświadczeń, o różnych zainteresowaniach, pasjach, umiejętnościach, doświadczeniach. Aż strach pomyśleć, jak długo jeszcze może to trwać, skoro trwa już od ponad wieku...

Uważam, że w nauczycielach siła i nadzieja, w dyrektorach szkół, w rodzicach - przestańmy patrzeć na ministrów, na ich podstawy, na proces RÓWNANIA, który każą przeprowadzać w szkołach, przestańmy ślepo robić to, co nam każą - budujmy za to relacje z dzieciakami, rozmawiajmy z nimi i pomóżmy im rozwijać ich potencjały! Jeśli w szkołach będzie przestrzeń i czas na dialog, na szacunek, to nieważne będzie, czy siedmiolatek jest w grupie z dziewięciolatkiem, bo każde z nich będzie mogło rozwijać się i uczyć tego, na co będzie gotowe, w sposób, jaki będzie dla niego najskuteczniejszy. Nikt nikogo nie będzie ciągnął w dół, bo wszyscy będą ze sobą rozmawiać, będą się nawzajem szanować i wspólnie się uczyć. Popłynęłam? Rozmarzyłam się? Gadam jak potłuczona? Może - niech każdy myśli, co chce. Ja w taką szkołę wierzę, inaczej nie byłoby mnie tam ani minuty dłużej.


Chciałabym, żeby szkoła była miejscem, do którego mój syn idzie z wyczekiwaniem, z chęcią do dalszej pracy, z planami na swój dzień, ze świadomością, że znowu będzie się działo. Póki co szkoła jest miejscem, którego nie lubi, nauka kojarzy mu się z przymusem, z nużącymi lekcjami i pracami domowymi, z koniecznością robienia czegoś, na co nie ma ochoty. Serio? Sami sobie to tworzymy i nikt nie widzi, że coś tu nie gra? Naprawdę człowiek uczy się tylko wtedy, kiedy musi i tylko wtedy, kiedy realizuje program? Tylko w klasie z równolatkami? Naprawdę jest tu ktoś, kto wierzy, że jeśli by dzieciakom dać możliwość wyboru, to przestałyby się w ogóle uczyć? Jest?




Pozdrawiam serdecznie :)