drzewo w kopercie

Okazja czyni... belfra. Wystarczy zmienić warunki i oczekiwania wobec nauczycielki, żeby z alternatywnej stała się systemową. A rzecz miała się tak...

Jej podejście do edukacji jest znane wszystkim tym, którym jest znane. Na szczęście pracuje teraz w szkole, w której może w pełni realizować się jako nauczycielka, to jak organizuje czas i naukę w swojej grupie jest szanowane i doceniane. To ważne, choć oczywiście niekonieczne. Bo to kwestia przekonań. Ona jest przekonana, że edukacja nie polega na "przekazywaniu wiedzy", realizacji programu czy przygotowaniu do egzaminów. Nasza bohaterka uważa, że w edukacji chodzi o rozwój, poznawanie, doświadczanie,,,, ech, zresztą, znacie te słowa. Mieli się je teraz przez różne przypadki, każdy z chęcią wkłada je sobie do ust, żeby potem z dumą je wypluwać, wypuszczać w świat. Zostawmy to.

Przejdźmy do zapowiedzianego "rzecz miała się tak...". Otóż wszystkiemu winne jest drzewo. Drzewo czym jest i jakie bywa każdy wie. Człowiek żyje wśród drzew mniej lub bardziej, śmiem nawet wysunąć tezę, że nie ma na świecie człowieka, który nie widział drzewa choć raz w życiu. Może się mylę, a może nie - nie ma to jednak dla sprawy żadnego znaczenia. Dla nas istotny jest fakt, że niejaki Julius Sterling Morton, sekretarz rolnictwa Stanów Zjednoczonych, zaapelował do swych rodaków, by 10 kwietnia 1872 r. posadzili drzewa. Minęły wieki i lata i od 2002 roku każdego 10 października w Polsce oficjalnie obchodzony jest Dzień Drzewa. Postanowiono. 

Umówmy się, Dzień Drzewa to święto bardzo wdzięczne i niemal stworzone do tego, żeby obchodzić go w szkole. Ileż tutaj atrakcji, akcji i demonstracji można zorganizować! Ileż drzew przytulić, zasadzić, uratować lub zaadoptować! Na zielono wszystkich ubrać, zieloną farbą malować i zieloną krepą wyklejać. No można. 

W sytuacji naszej nauczycielki na pomysł obchodu tego dnia w szkole wpadł dorosły spoza szkoły. Wszystko przemyślał, wymyślił, zaplanował, zorganizował i przygotował (niekoniecznie w tej kolejności). Wszystko, nauczycielka nie musiała nic robić, wystarczyło przyjąć i zrealizować. Były zadania: jedno, drugie, trzecie. Ponumerowane, w kopertę schowane, wystarczy wyjąć i przeczytać.

I tutaj się zaczyna nasza historia. Nauczycielka, jakby nigdy żadnych zajęć nie przeprowadziła, jakby swojego patrzenia na szkołę nie miała, słowem - jakby dopiero co studia skończyła - dzieci w kręgu posadziła i koperty zaczęła otwierać. Pierwsza koperta - wprowadzenie. Druga koperta - zadanie. Trochę mało dla nauczycielki zrozumiałe, trochę nie wie, o co chodzi. Dużo w nim czytania, jakieś kartek losowanie i znowu czytanie. Trzeba, żeby każdy po kolei swoją karteczkę przeczytał. TRZEBA  (oho, zaczyna się grubymi literami szycie)! A dzieci nie chcą czekać na swoją kolej, to jest nudne, w czasie czekania zaczynają rozmawiać, miąć karteczki w palcach, wydzierać z nich serwetki, tworzyć origami. NIE, NIE - nie wolno rozmawiać czekając na swoją kolej! TRZEBA słuchać i na swoją kolej po cichu czekać! BARDZO PROSZĘ, żeby każdy każdego słuchał! No, jakie było zadanie? Wszyscy się uśmiechamy, takie było polecenie! Ślicznie, ale fajna zabawa, co? Fajna?! A teraz przeczytam wam kolejną ciekawostkę o drzewie. CICHO! Czytam ciekawą ciekawostkę o drzewie! 

I tak słowo po słowie, koperta po kopercie, polecenie za poleceniem - zaczęła przemieniać się w prawdziwą nauczycielkę. Czuła wyraźnie, że - niczym sztywny gorset - usztywnia ją poczucie obowiązku podszytego strachem, że nie zdąży! Co, jeśli nie zdąży?! Co, jeśli nie zrealizuje wszystkiego? I dlaczego te dzieci są dzisiaj takie niegrzeczne? Niegrzeczne?! Od kiedy ona używa takich słów? Ona nie używa tego słowa, ona go nie rozumie, choć czuje wyraźnie i z wielką mocą, że tak musi o tych dzieciach myśleć. Bo nie słuchają, Nie są zainteresowane, Nie potrafią usiedzieć w miejscu głupich 45 minut! Usiedzieć? Czterdzieści pięć minut?! Skąd u niej takie wyrażenia?! Nie używała ich odkąd sięga pamięcią! Co się tu u diabła dzieje?! 

Zajęcia, najgorsze zajęcia w jej życiu (co oczywiście jest przesadą, ale tak właśnie czuła w tym momencie) nareszcie się skończyły. Nie, nie dzieci skończyły swoje działania (działania?), nie ona spojrzawszy na zegar stwierdziła, że czas się zbierać - te zajęcia się skończyły. Miały zaplanowany początek, rozwinięcie i zakończenie. Zrealizowawszy wszystkie punkty programu się skończyły. Według scenariusza

Wyszła z sali i jęknęła ze zmęczenia. Co tu się zadziało? Ciągle trzymała w ręku koperty - patrzyły na nią tym miejscem, gdzie zwykle nalepia się znaczek i szyderczo się uśmiechały. Podeszła do kosza i powoli, jedną po drugiej, podarła każdą na małe kawałki. Koperty, polecenia, scenariusz. Wszystko, co zostało tak pieczołowicie zaplanowane przez kogoś innego. Nie przez nią, nie przez dzieci. Podarła dzień drzewa, tak wdzięczny i niemal stworzony do tego, żeby zrealizować go w szkole. Taki zielony, utleniony i użyteczny. Tfu! Znowu te obce słowa, co za zaraza! 

Po tym dniu nauczycielka zrozumiała, że musi się mieć na baczności, że system nie śpi i może wkraść się w nią w każdej chwili. A to jakiś rodzic, a to wykładowca z uniwersytetów, a to jakiś inny animator - każdy z nich może mieć w sobie system i może chcieć ją nim zarazić. Przynieść jak proszek niewiadomego pochodzenia w kopercie. W wielu kopertach. Trzeba strzec się kopert.