z serii S.W.m.O. - "ocena"

S.W.m.O. to skrót od Słowik Wyrazów mi Obcych. W postach tak zatytułowanych będę pisać o słowach, wyrażeniach czy zdaniach, które funkcjonują bez przeszkód w sferze relacji między ludźmi (szczególnie w rzeczywistości szkolnej, ale nie tylko), a które budzą mój osobisty sprzeciw. Hasła w słowniku nie będą ułożone alfabetycznie, będą ułożone w kolejności, jaka przyjdzie mi do głowy. Jest to słownik subiektywny - wyrażam w nim moje zdanie i można się z nim nie zgadzać. :)
-------------------------------------------------------------------------------------------

OCENA
* ocena 1.opinia o czymś lub o kimś dokonana w wyniku analizy. 2.określenie rozmiaru lub zakresu czegoś. 3.określenie materialnej wartości czegoś. 4.umowny sposób zakwalifikowania pracy i postępów ucznia lub studenta.
Słownik Języka Polskiego, https://sjp.pwn.pl/


Tym razem Słownik Języka Polskiego nie wystarczy. Ze względu na dość szczególny charakter hasła, jakie biorę dzisiaj na warsztat, czuję się zobowiązana do uzupełnienia jego definicji o tę, jaką proponuje Ustawa o systemie oświaty (z dnia 7 września 1991 r.). Zgodnie z treścią jej rozdziału trzeciego Ocenianie, klasyfikowanie i promowanie uczniów w szkołach publicznych  – ocenianie to działanie, które ma na celu: 1) informowanie ucznia o poziomie jego osiągnięć edukacyjnych i jego zachowaniu oraz o postępach w tym zakresie; 2) udzielanie uczniowi pomocy w nauce poprzez przekazanie uczniowi informacji o tym, co zrobił dobrze i jak powinien się dalej uczyć; 3) udzielanie wskazówek do samodzielnego planowania własnego rozwoju; 4) motywowanie ucznia do dalszych postępów w nauce i zachowaniu; 5) dostarczanie rodzicom i nauczycielom informacji o postępach i trudnościach w nauce i zachowaniu ucznia oraz o szczególnych uzdolnieniach ucznia; 6) umożliwienie nauczycielom doskonalenia organizacji i metod pracy dydaktyczno-wychowawczej.

Przepraszam za ironiczny uśmiech na mojej twarzy - sam wyłaził, kiedy kopiowałam tekst z ustawy. Wpadłam nawet na pomysł przeprowadzenie ekspresowego konkursu dla osób, które pracują w szkołach - "przeczytaj wyżej przywołany fragment i postaraj się nie śmiać." Tak, to zachowanie nieprofesjonalne i autorka słownika powinna wystrzegać się wszelkich uprzedzeń i - nomen omen - ocen. Już biorę się w garść.

Mam ochotę na mały eksperyment, może mi coś z tego wyjdzie. Przejdę sobie po punktach z fragmentu ustawy (czy może raczej powinnam pisać Ustawy...) i używając jej własnych słów spróbuję dowieść mojej tezy, że ocenianie jest w szkołach w ogóle niepotrzebne. To co - jedziemy?

Punkt pierwszy.
Ocenianie ma informować ucznia o poziomie jego osiągnięć edukacyjnych i jego zachowaniu oraz o postępach w tym zakresie.
Czyli, jeśli nie będę oceniała ucznia, to on nie będzie miał pojęcia na jakim poziomie są jego osiągnięcia edukacyjne i czy poczynił jakieś postępy w tychże. Podobnie sprawa ma się z zachowaniem - jeśli nie określę zachowania ucznia za pomocą oceny (cyfrowej, opisowej, jednowyrazowej - myślę tu o ocenie w każdej jej formie), to uczeń ów będzie nieco zdezorientowany - czy dobrze się zachowuję czy źle? Ulegam poprawie czy nie? Czy poprzednie zdanie jest poprawne czy nie? Zasługuję czy nie zasługuję? I inne tego typu wątpliwości. Ustawodawca zakłada więc, że bez oceny ze strony nauczyciela uczeń niewiele będzie w stanie o sobie i stanie swojej wiedzy powiedzieć.  
I teraz. Na sytuację można spojrzeć z dwóch perspektyw - z perspektywy systemu i jego stabilności oraz ze strony człowieka i tego, czego każda jednostka ludzka potrzebuje. 
Jeśli spojrzymy na sprawę ze strony systemu to TAK - takie ocenianie jest niezbędne, żeby system działał. Ocena trzyma w ryzach, pomaga nakierowywać uczniów na tory, jakie wyznacza system (a właściwie ludzie, którzy za tym systemem stoją, a którzy danego ucznia na oczy nie widzieli). No nie mogą się nam uczniowie rozłazić na boki, jeśli chcemy, żeby system działał. Muszą trzymać się programów nauczania, podręczników, posłuszeństwa wobec decyzji innych ludzi, muszą umieć to, co mają umieć. Taki system potrzebuje ocen i nie mam w tej kwestii najmniejszych wątpliwości. Bez stopni dzieciaki zaczną jeszcze myśleć - a to, że ich to nie interesuje, a to, że im się w życiu nie przyda, a to, że woleliby zająć się teraz czymś innym, a to, że wstaną dzisiaj później.... System tego nie wytrzyma i choć może oceny nie są środkiem doskonałym (bo chyba nie są, co?), to jednak zawsze jakaś kontrola jest. Słowem - używając słów ustawy - system potrzebuje oceniania, żeby kontrolować poziom osiągnięć edukacyjnych ucznia, jego zachowania oraz jego postępy w tym zakresie.
Obawiam się jednak, że jest też ta druga perspektywa, której ludzie stojący za systemem bardzo nie chcą widzieć. Jest człowiek. Uczeń znaczy. Tak, są też w systemie ludzie dorośli, śmiem jednak zauważyć, że mają nad tymi pierwszymi pewną przewagę (dzięki systemowi zresztą) - oni mogą o czymś zdecydować i za tą decyzją pójść. Uczniowie zostali postawieni w sytuacji obowiązku (który zresztą - ha!ha!ha! - dorośli nazywają prawem). Pozwolę więc sobie potraktować dorosłych uwikłanych w system jak dorosłych - oni mogą coś zmienić, zdecydować, nie zgodzić się na coś. Zajmę się sytuacją ucznia, który - wepchnięty w system - jest w nim oceniany na każdym kroku. To jego perspektywę spróbuję przyjąć. Pytanie moje brzmi: czy uczeń potrzebuje oceniania, żeby wiedzieć, co już osiągnął, czego się nauczył, co chciałby jeszcze wiedzieć i potrafić i żeby przyglądać się swojemu zachowaniu: postawom, relacjom z innymi i swoim decyzjom? Czy ty, dorosły człowieku, potrzebujesz tego? Śmiem twierdzić z pełną mocą i przekonaniem, że nie - młody człowiek nie potrzebuje oceniania przez innych do tego, żeby poznać siebie. Młody człowiek nie jest głupi. Znam wielu młodych ludzi, którzy uczą się, poznają, ćwiczą różne umiejętności z zapałem godnym mistrzów, bez oceniania. Fakt, oczekuję od czytającego, że przełknie jeden niezaprzeczalny fakt - młody człowiek, kiedy nie jest oceniany przez dorosłych - uczy się tego, co chce, a nie tego, co się mu każe albo czego się od niego oczekuje. Tutaj nie ma systemu z jego programem od urodzenia do 18. roku życia dla każdego. Tutaj jest człowiek. I im dłużej będzie miał w d*pie to, jak oceniają jego kompetencje inni, tym lepiej dla niego. Uniosłam się trochę, przepraszam.

Punkt drugi
Ocenianie ma być pomocne w nauce poprzez przekazanie uczniowi informacji o tym, co zrobił dobrze i jak powinien się dalej uczyć.
Czyli uczeń potrzebuje osoby, która będzie mu mówiła, co już umie i co robi dobrze i która powie mu, jak powinien uczyć się dalej. 
Jak to dobrze, że dorosły człowiek jest taki mądry i pozjadał już wszystkie rozumy. Dorosły - ze względu na swoją dorosłość, wykształcenie, mądrość życiową i doświadczenie - ma pełne prawo pokazywać młokosowi jak powinien się uczyć. JAK - POWINIEN - SIĘ - UCZYĆ. 
Ja przepraszam, ja jestem na to stwierdzenie za głupia, Chyba słabo mi to na studiach wytłumaczyli i może ja nie powinnam w szkole pracować. Dlaczego jedna osoba miałaby drugiej mówić, jak ma się uczyć? Dlaczego jedna osoba musi się od drugiej dowiedzieć, co już umie DOBRZE? Co to znaczy umieć coś dobrze? Kto wyznacza standard robienia dobrze różnych rzeczy? A co z robieniem rzeczy, o których jeszcze nie wiadomo, jak robić je dobrze? Bo chyba są takie rzeczy na świecie, prawda? Dużo mam tu pytań, mogłabym mnożyć i mnożyć. I tak, wiem - mówiąc o osobach mówię o ludziach w różnym wieku, o różnym doświadczeniu, mówię o dorosłym i niedorosłym. To w żaden sposób nie zmienia moich zapytań. 
I znowu - system takich dorosłych, co wiedzą lepiej, potrzebuje. Potrzebuje, żeby uczniowie wierzyli i przyjmowali za pewnik, że oni wiedzą mniej i gorzej i muszą słuchać tych, którzy wiedzą więcej i lepiej. Którzy wiedzą, jak rzeczy robi się dobrze. W takim układzie oceny są niezbędne - zupełnie z tego samego powodu, z jakiego były ważne w punkcie pierwszym.

Punkt trzeci
Mówią, że ocena ma być formą udzielania wskazówek do samodzielnego planowania własnego rozwoju. 
Czyli ocena dana przez osobę z pozycji władzy, nadanego jej z góry (no nie przez ucznia) autorytetu, ocena, przed którą uczeń nie ma żadnej możliwości ucieczki - taka ocena ma pomóc w samodzielności. Nie no, ten kto to pisał musiał mieć solidną pomroczność jasną. Jeszcze raz: fakt, że coś (ocena), co nie pozwala uczniowi na samodzielne wybieranie czego, jak, kiedy i w jakim tempie chce i będzie się uczył, ma mu pomóc w samodzielnym planowaniu swojego rozwoju. Nie, nie - może ja czegoś nie rozumiem i opacznie czytam. Muszę to sobie jeszcze raz głośno powiedzieć i wytłumaczyć: szkoła, gdzie uczeń nie może samodzielnie decydować o swoim rozwoju, bo musi się uczyć tego, co będzie oceniane - ta sama szkoła uczy go planowania samodzielnego rozwoju?! Ktoś mądry musi mi to wytłumaczyć, bo ni w ząb, no nie łapię. Przejdźmy może do następnego punktu.

Punkt czwarty
Punkt ten mówi o argumencie, który w dyskusjach o ocenianiu ma zawsze pokazywać sens oceniania: że podobno ocenianie motywuje ucznia do dalszych postępów w nauce i zachowaniu.
Czyli gdyby nie "motywować" uczniów ocenami, to uczniowie nie uczyliby się za wiele. Czyli, że taki rodzaj motywowania uczniów ustawodawców w zupełności satysfakcjonuje. Czyli - nieważne, że uczy się bo musi, bo mu każą, ważne, że "się uczy". A jak będzie się starał, to my go nagrodzimy i go w ten sposób zachęcimy do dalszych postępów i wszyscy będą zadowoleni. System z zastępem swoich urzędników, bo będą mieli poczucie, że robią kawał dobrej roboty, rodzice, bo będą mogli się swoją latoroślą cieszyć i w końcu uczeń, bo będzie miał same piątki, czerwone paski i świetlaną przyszłość przed sobą. Szast-prast, zadanie wykonane.
Smutno mi, kiedy to piszę. Czuję się uprzywilejowana, bo mogę teraz - jako dorosła osoba - uczyć się tego, co mnie naprawdę interesuje, wciągam tę wiedzę bez kija i marchewki nad głową, mogę nie spać, nie jeść, siedzieć z pełnym pęcherzem, bo szkoda czasu na pójście do ubikacji - bo chcę więcej, więcej, więcej. Bo CHCĘ. Chcielibyście, żeby dzieciaki też się tak chciały? Bo mogą, mają to w zasięgu swoich możliwości. Trzeba tylko dać im szansę robienia tego nie dla oceny.

Punkt piąty
Ocena ma dostarczać rodzicom i nauczycielom informacji o postępach i trudnościach w nauce i zachowaniu ucznia oraz o szczególnych uzdolnieniach ucznia.
Czyli o tym, co i jak robi uczeń i jak to jest oceniane ma wiedzieć nie tylko on, ale cały zastęp innych ludzi. Czyli uczeń sam nie umie opowiadać o sobie, trzeba to zrobić za niego. Czyli informacja w formie oceny jest wystarczająca. Czyli zarówno "postępy", jak i "trudności" są już zdefiniowane i tak należy je traktować - to, co nauczyciel uznaje za postęp jest postępem, a to, co zwie się na świadectwie trudnością, trudnością ma być i koniec. Nie ma miejsca na różnienie się od siebie. I żeby nie było w tej kwestii wątpliwości, system dzieli się informacją o każdym uczniu z tymi dorosłymi, którzy mają wystarczającą władzę do tego, żeby ucznia w danych raz na zawsze postępach utrzymywać, a z trudności wyciągać. Żeby za te pierwsze chwalić i głaskać, a za te drugie się gniewać, karać i z nich wyciągać. 
Uzdolnienia to też ciekawy temat, zostawię go sobie jednak na inną okoliczność. Nie rozdrabniajmy się już dzisiaj. 

I wreszcie punkt szósty.
Ocenianie uczniów ma umożliwić nauczycielom doskonalenia organizacji i metod pracy dydaktyczno-wychowawczej.
Taki bym powiedziała punkt widmo. Konia z rzędem temu, kto spotkał w swoim życiu nauczyciela, który stanął przed klasą i powiedział: "słuchajcie, przyjrzałam się ocenom, jakie ostatnio wam wystawiłam i doszłam do wniosku, że chyba coś jest nie tak z moimi metodami nauczania. Chciałabym je zmienić, żeby lepiej do was docierać z materiałem. Czego wam na moich lekcjach brakuje? W czym powinnam się podszkolić? Jak inaczej mogłabym organizować moje zajęcia? Macie jakieś propozycje?"
No błagam, czy osoba, która to pisała, była chociaż raz w szkole?

Moim zdaniem wszystko to dobro, które przypisuje się ocenie (informowanie, motywowanie, udzielanie wskazówek) jest, dość skutecznym niestety, sposobem na ukrycie faktu, że ocena to kontrola. To między innymi dzięki ocenie system się trzyma i ma się całkiem dobrze. Oceniając uzależniamy drugą osobę od nas, od naszej opinii, naszej decyzji, naszych poglądów i naszych standardów. Człowiek, któremu kazano wierzyć, że ocena jest czymś ważnym i czymś, o co trzeba zabiegać, bez oceny czuje się zagubiony. Taki człowiek musi wiedzieć, jak wypadł, chce mieć pewność, czy aby nie popełnił błędu i czy nie kwalifikuje się do poprawki. Sam tego nie zrobi. Pracując dla ocen musi mieć obok siebie oceniającego, nie wolno samemu siebie oceniać, przecież taka ocena nie liczy się do średniej.

Uch, gdyby to ode mnie zależało, wywaliłabym wszelkie oceny ze szkół. Wszystkie. Nie tylko te cyfrowe czy procentowe, ale też te, które podobno są ocenami lepszymi - wszystkie te oceny opisowe, oceny kształtujące, rysunki, drabinki, schody i słoneczka. Wszystko. Bym. Usunęła. A potem poprosiłabym, żebyście moim uczniom dali parę lat - tak tyle, żeby jedno pokolenie bez ocen w szkole zdążyło z tej szkoły wyjść i zacząć samodzielnie żyć. I byśmy zobaczyli, jak im idzie.