mebel metaforycznie

Zwykły regał - ot, nic wielkiego. Pewnie taki sam stoi w 80% polskich domów i mieszkań. Można modyfikować jego wygląd poprzez dodanie pudeł, szafek czy szuflad. Przyjechał z Ikei do mojej klasy pod koniec poprzedniego roku szkolnego, bardziej z inicjatywy rodziców dzieci niż mojej. Żeby więcej miejsca było na przechowywanie różnych potrzebnych rzeczy.

Początkowo nie miałam na niego konkretnego pomysłu. Pomysłem rodziców było, żeby stanął niczym przybudówka - na innym, niskim meblu. I dobrze - cechą mebli z Ikei jest to, że wiele można z nimi zrobić i zawsze będzie dobrze. Stojąc na meblu regał trzymał swoje póki nieco wysoko - dla mnie wysokość była w porządku, natomiast dla uczniów dostępne były tylko dolne półki. No cóż - dorośli uznali, że tak może być.

I tutaj właśnie rodzi się w mojej głowie metafora mebla tego jako szkoły. Dawno, dawno temu dorośli uznali, że szkoła stworzona według ich pomysłu, z ich programem, z ich celami jest dobra. Uczniowie mieli tylko przychodzić i nie wkładać nosa tam, gdzie im nie wolno, Zresztą - za wysoko było, gdyby bardzo chcieli sięgnąć wyżej, musieliby krzesło wziąć, a mebli ruszać nie wolno. Tak jak ta półka na półce innej stojąca - tak postawiono i tak ma być, nawet jeśli trochę to ni przypiął ni przyłatał, nawet jeśli dla uczniów jest to zupełnie nieprzydatne, bo za wysoko. Przymocowana do ściany regulaminami, programami, wytycznymi, diagnozami, ocenami i zakazami miała stać tam po wsze wieki.

Wróćmy do regału rzeczywistego. W sierpniu postanowiłam regał z wysokości zdjąć. Wprawdzie ściana za nim nie prezentowała się chlubnie, odsłoniły się małe tajemnice, które regał za sobą krył - zdjęłam i już. Miałam albowiem na regał plan. Miał on zagrać bardzo ważną rolę w mojej małej rewolucji szkolnej. Chciałam popróbować z uczniami metod proponowanych przez plan daltoński. Już widziałam te szufladki podpisane: mnożenie, czytanie, pisanie, tworzenie. W każdej z nich materiały, po które uczniowie chętnie będą sięgać i samodzielnie z nich korzystać. Na półce ustawiłam książki naukowe, w kubku stały długopisy - wszystko na wyciągnięcie ręki. Nic, tylko korzystać i radośnie się samodzielnie uczyć.

Tutaj następuje metafory ciąg dalszy. Nastąpiła jakaś zmiana, niewątpliwie na lepsze. Tablice zaczęto wieszać niżej, obniżono umywalki, półki, wieszaki - tak, żeby były na wysokości oczu dziecka, na wyciągnięcie jego ręki. Zaczęto mówić o podmiotowym traktowaniu uczniów, w klasach jak grzyby po deszczu pojawiają się na tablicach (tych nisko powieszonych) kontrakty klasowe. Nauczyciele zaczynają się z uczniami umawiać. Tak, szkoła niewątpliwie zaczyna się zmieniać. Lepiej to już wygląda, przyjaźniej. Kiedy jednak przyjrzeć się tej półce bliżej, to okazuje się, że jest ona urządzona całkowicie według pomysłu nauczyciela. To jest jego koncept, jego wizja szkoły przyjaznej. Jeśli kontrakt, to tylko taki, który nauczyciel jest w stanie zaakceptować (zauważyliście, że są one do siebie bardzo podobne, mimo iż "tworzone" przez różnych uczniów?). Cieszy się człowiek, że taki postępowy jest, że piątki z uczniami przybija. Wszystko dopóty, dopóki na meblu stoi to, co nauczyciel chce, żeby stało. Dopóty uczniowie wypełniają jego plan, dążą do jego celów - wszystko gra. Ładnie, bardzo ładnie....

I mebla rzeczywistego odsłona trzecia. Pomysł nie wypalił zupełnie. Podpisane szuflady otwierane były tylko przeze mnie - kiedy dokładałam kolejne atrakcyjne pomoce naukowe. Nie zainteresowały uczniów książki naukowe, pracowali samodzielnie tylko w czasie wyznaczonym przeze mnie. Mebel kurzyć się zaczął nieco, zagracać - był pod ręką, więc często lądowały tam przypadkowe przedmioty. Uczniowie odkryli, że półki na wylot są świetnymi tunelami, przez które można się czołgać. Doprowadzało mnie to do pasji - nie tak miało być! Wszystko miało wyglądać tak ładnie, tak grzecznie, tak.... nowatorsko! Chodziłam za nimi i poprawiałam, wyrównywałam, doklejałam odstające rogi naklejek na szufladach.
W końcu musiałam spojrzeć prawdzie w oczy: albo będę pielęgnowała ten mebel niczym muzealny eksponat albo oddam go do dyspozycji uczniów. Wybrałam to drugie rozwiązanie i...... mebel uśmiecha się swoją deseczkową duszą, bo w końcu jest używany jak pragnął. Teraz regał stoi w "laboratorium". Są w nim ściereczki, ręczniczki, puste naczynia, wężyki do wody, sztućce do mieszania mikstur i eliksirów, krepa do farbowania wody. Obok stoi kosz na śmieci, nieopodal jest zlew. Mebel jest oblewany, wycierany i znowu oblewany. Od czasu do czasu słyszę, jak dzieci mierzą ilość wody mililitrami, jak debatują ile czego dodać, żeby efekt był satysfakcjonujący. Uczą się cały czas, tak jak chciałam, choć nie tak, jak sobie wyobrażałam.

Jaka zmiana zaszła w naszej metaforze? Wygląda na to, że dorosły zszedł nie tylko z katedry, ale nawet zabrał swoje mądre księgi z półek dla uczniów. Dał im tylko możliwość, czas i narzędzia. Czasami przegląda sobie swoje księgi, czasami nawet wyczyta coś nowego, czego wcześniej nie widział. Jeśli uczeń poprosi go o pomoc - pomoże, jeśli zada pytanie - pomoże poszukać odpowiedzi. Jest tam, bo od czasu do czasu dzieci go potrzebują. Szkołę jednak oddał uczniom, jej prawowitym właścicielom - powstała przecież dla nich. Dzieci dobrze wiedzą, co ich ciekawi, czego chcą się nauczyć i - choć wielu dorosłych jeszcze nie przyjmuje tego do wiadomości - potrafią nauczyć się tego w samodzielnym działaniu.
Taka szkoła jest jeszcze niestety w mniejszości - pojedyncze placówki w niektórych miastach, pojedynczy nauczyciele w niektórych szkołach. W wielu miejscach mebel jest jeszcze przykryty obrusem - ma ładnie wyglądać; szafki ma zamknięte na klucz - jest tylko dla wybranych; wisi wysoko - niektórzy nawet nie wiedzą, że tam jest. Od nas, nauczycieli i rodziców zależy, jak długo jeszcze będzie tam tak bez sensu stał.


P.S. Sytuacje z meblem rzeczywistym zdarzyły się naprawdę, regał ma się dobrze :). Metafora jest efektem mojej - takiej, a nie innej - wyobraźni. Szkoda, że pewne szkoły nie są...


Pozdrawiam :)