a za oknem wiosna :)

Podobnie, jak wszyscy nauczyciele w Polsce, od dwóch tygodni pracuję zdalnie. Nie, nie nauczam -  pracuję zdalnie. Uważam, że ze strony szanownego pana ministra i ze strony nauczycieli jest  nadużyciem (delikatnie mówiąc) twierdzenie, że odbywa się teraz zdalne nauczanie. To smutne, że system edukacji "wciąż jeszcze funkcjonuje tak, jakby do uczniowskich głów można było włożyć wszystko, co dorośli lub specjaliści uznają za konieczne i ważne."*

Nie oszukujmy się - moja rola ogranicza się do tworzenia, szukania i przekazywania dzieciom materiałów, które mogą (choć wcale nie muszą) wesprzeć dzieciaki w uczeniu się. Na szczęście mogę też spotykać się z dziećmi na spotkaniach z całą grupą, zapraszam ich też na spotkania indywidualne. Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że marna jest to namiastka spotkań, jakie mieliśmy codziennie w szkole. Nic też nie jest w stanie zastąpić spontanicznych, odbywających się podczas codziennego funkcjonowania, rozmów, obserwacji, konfrontacji, negocjacji, zadawania sobie pytań. Tylko dzięki temu mogłam czuć, że jestem tym dzieciakom do czegoś potrzebna, że dzięki wspólnemu bytowaniu w czasie i przestrzeni uczymy się od siebie, a ja, jako osoba dorosła, mogę służyć im swoim doświadczeniem. A teraz? Teraz to, spójrzmy prawdzie w oczy, nie jestem im za bardzo potrzebna....

Pewnie załamałabym się takim stanem rzeczy, gdybym nie trzymała się tego, że na szczęście mózg ludzki uczy się bez ustanku i że nie przestaje tego robić poza murami szkoły (ba! śmiem twierdzić, obserwując na przykład mojego syna, że dość często bywa odwrotnie). "Zdaniem Geralda Huntera z łatwością uczymy się wszystkiego, co jest dla nas istotne i co jest w stanie wprawić nas w zachwyt. 'Nasz mózg nie reaguje na to, co jest obiektywnie ważne i słuszne [jest w ogóle coś takiego?], a jedynie na to, co na podstawie naszej własnej, subiektywnej oceny, nam samym wydaje się ważne i znaczące". Wiecie, ile spraw jest dla dzieci ważnych? Ile rzeczy je, jeśli nie zachwyca, to przynajmniej zaciekawia? Zdajecie sobie sprawę, że CAŁY świat stoi przed nimi otworem, a nie tylko ten kawałek, który dla nich w podręcznikach wycinamy? Jakby tak na to spojrzeć, to nieźle ich ograniczamy swoim "nauczaniem".

Dlatego, nawet kosztem zauważenia, że marnie wygląda moja rola tak przez szybkę monitora, trzymam kciuki za dorosłych, by zobaczyli, jak wielki potencjał ma człowiek w każdym momencie swojego życia. Taka okazja może nam się drugi raz nie trafić, więc wyobraźmy sobie przez chwilę świat bez szkoły i zobaczmy, jak i czy działa.

Nie przyszłam tutaj, żeby gadać po próżnicy i karmić was swoją cudowną wizją świata bez ocen, sprawdzianów i kart pracy. Nie, nie. Ja tu przyszłam, żeby wam opowiedzieć, jak potrafią uczyć się dzieci. Mając czas i wspierających** ich dorosłych obok siebie, te dzieciaki są w stanie zadbać o siebie i swój rozwój tak, że nam się to w głowach to nie mieści. Chcecie dowodów? Oto dowody, a wszystkie mówią o dzieciach w wieku od 6 do 8 lat. 

Juliusz uczy się czytać. Nie wszystkim jest łatwo zdobywać i doskonalić tę umiejętność. Juliusz z własnej woli, żeby móc przedstawić grupie (online) swoją prezentację, siedział i ćwiczył czytanie. Sam. Z własnej woli. Bo chciał.

Ignacy nie lubi raczej ćwiczyć pisania. Bądźmy szczerzy - w szkole robiłby wszystko, byleby nie musieć ćwiczyć pisania. W domu wykonał książkę o zwierzętach nocnych - całą napisał pismem pisanym. Długie teksty o zwierzętach, pisane bez wzoru, samodzielnie. Nie musiał. Chciał. I zrobił to. 

Grzesiu czyta książki. Jedną za drugą. I nie są to lektury obowiązkowe.

Inga gra z rodzicami w statki. Ma 7 lat!

Filip uczy brata, kiedy stosuje się "ś", a kiedy "si". Sam do tego doszedł, na podstawie jednego z ćwiczeń, które zaproponowałam grupie. Ani słowa nie powiedziałam o zasadach - Filip sam jakieś dostrzegł. Nie musiał. Nikt go z tego nie odpytywał. Po prostu, pewnie go to zaciekawiło.

Rodzice z dzieciakami piszą wiersze! Założyliśmy bloga grupowego i - serio, wcale nie musieli, ja tylko rzuciłam wyzwanie - napisali wiersze!

Dzieciaki przygotowują prezentacje (ważne: cały czas ich zapewniam, że mogą decydować, kiedy, ile i jak coś zrobią?), którymi dzielą się z grupą on-line. Filip przygotował zagadki, losy z imionami dzieci, moderował, kto ma włączyć mikrofon, kto nie, żeby nie było zakłóceń. Filip ma 7 lat! Inga nauczyła się i z pamięci podawała informacje o zwierzętach nocnych, Milena nagrała nocne życie swojej świnki morskiej, Stefania przygotowała "wisielca" dla grupy. Nie musiała. Chciała. Na kolejny tydzień zgłosiły się kolejne osoby. Oni wszyscy nie muszą, oni mogą. 

Jedna z rodzin założyła hodowlę motyli! Znaczy póki co to są gąsienice, w planie natomiast są trzy motyle. I wiecie, co napisał "rodzic od gąsienic" na naszym wspólnym czacie? Napisał, że robią to po raz pierwszy i że jakby ktoś wiedział, jak trzeba się tymi gąsienicami zająć, to on poprosi o info. Znaczy, nie tylko będąc dzieckiem się uczymy! 

Te "biedne" dzieci, "pozbawione szkoły" układają puzzle z 1000 kawałków, robią eksperymenty chemiczne, tworzą z klocków Lego, rysują, malują, wyklejają, lepią figurki, układają kolaże ze znalezionych na spacerze kawałków kamieni, kafli i nie tylko, bawią się w pokaz mody, piszą pamiętnik z czasów kwarantanny, grają w piłkę nożną w domu (mają długi korytarz, więc mogą ;)), gotują z rodzicami... Żaden z tych przykładów nie jest zmyślony, na wszystkie mam dowody..

Jak mówi Manfred Spitzer, niemiecki psychiatra i neurobiolog światowej sławy: “[...] uczenie się
nie ma dobrej opinii. Uważane jest za coś nieprzyjemnego. Kiedy się uczymy, często nagradzamy się później za nasz trud [...], a kiedy mamy wolne, to znaczy, że nie musimy się uczyć. Podzieliliśmy nasz czas na taki, który musimy niestety spędzić w szkole [...] i na taki, kiedy mamy wolne i rzekomo niczego się nie uczymy”. Teraz mamy niepowtarzalną okazję, żeby zobaczyć, że taki podział po prostu nie istnieje.

To ogromna frajda i satysfakcja widzieć efekty samodzielnej, wspieranej przez rodziców, pracy dzieci. Ktoś ma jakieś wątpliwości, że one się uczą? Jak to możliwe, że taka masa ludzi uważa, że bez szkoły, egzaminów, ocen, kontroli, ograniczonego zaufania nie da się uczyć? "Rozumienie tego, czego się wcześniej nie rozumiało, zdobywanie nowych umiejętności i poznawanie świata pobudza w naszych mózgach ośrodki nagrody i prowadzi do uwolnienia dopaminy, która z kolei aktywuje neurony produkujące endogenne opioidy, naturalne peptydy działające na organizm podobnie jak narkotyk."

Trzymam kciuki za wszystkich młodych ludzi, którzy teraz nie mogą chodzić do szkoły. Życzę Wam, żeby czas kwarantanny trwał krótko, bo zdaję sobie sprawę, jak ważne są spotkania z rówieśnikami i że nie zastąpi tego komunikacja na odległość. Jednocześnie życzę Wam, żeby dorośli dali Wam na jakiś czas spokój (służąc za to wsparciem, jeśli o to poprosicie), żebyście mogli zająć się tym, co Was fascynuje, pociąga, co chcielibyście doskonalić. Żebyście mogli się uczyć.


P.S. Tekst ten dedykuję wszystkim dorosłym, którzy wspierają** swoje dzieci w tym trudnym czasie.


* Cytaty pochodzą z książki Marzeny Żylińskiej "Neurodydaktyka".
** "wspierający" nie oznacza: kontrolujący, sprawdzający, dopytujący, zachęcający, zmuszający, ograniczający :)