lepiej będzie, jak.......

Chcesz radę? 

Bo w dawaniu rad mam ja pewną sprawność i spore doświadczenie. Pracuję tak długo jako nauczycielka, że można by zaryzykować twierdzenie, że "DamCiRadę" to moje drugie imię. Nie chcę się chwalić, ale jako nauczycielka, przewodniczka młodych ludzi, żeby nie powiedzieć "dzieci", muszę wiedzieć wszystko, znać odpowiedź na każde pytanie, dostrzegać każdy błąd i natychmiast go poprawić. Muszę UCZYĆ. A jest co robić! Dzieci non stop się mylą, nie uczą się wcale w domu, robią błąd za błędem, próbują kluczyć, szukać, no byk na byku bykiem pogania! Gdybym im rad nie dawała, nie wiedzieliby, jak trzeba robić to czy tamto, nie potrafiliby porządnego zdania sklecić, nie potrafiliby niczego w podręczniku znaleźć, nie domyśliliby się, że jak się zrobiło komuś coś złego, to trzeba podejść, rękę podać i przeprosić. W szafkach mieliby wieczny bałagan, źle trzymaliby ołówek i w ogóle niczego by się o świecie nie dowiedzieli. Niech nikt nie wątpi w to, że rola nauczyciela jest ważna, ważna i znacząca, bez niej dzieciaki by błądziły, popełniały błędy i nie wiadomo, na kogo by wyrośli. 


To co, chcesz ode mnie radę? Wiesz, generalnie o to nie pytam, daję radę kiedy sama o tym zdecyduję, bo WIEM, jakie działanie w danej sytuacji są najlepsze. Ale ciebie zapytam, nie znamy się jeszcze tak dobrze, żebym radziła bez pytania. Przynajmniej nie za pierwszy razem.



Psst, zanim zgodzisz się na otrzymanie rady, posłuchaj.

Jeśli ktoś ci daje radę, to prawdopodobnie jest przekonany, że wie od ciebie lepiej. Wyobraź sobie, że mówię do ciebie "Ja bym na twoim miejscu....", "Powinnaś to zrobić tak i tak....", "Wiesz, następnym razem musisz...". No? Jak ci z tym? Czyż to nie ciekawe, że jakaś inna osoba uważa, że ma PRAWO dawać ci wskazówki, jak powinnaś/powinieneś robić to czy tamto? Jak się z tym czujesz?

Ludzie dający radę innym ludziom chcą, żeby było to odebrane jako przejaw troski z ich strony. Że dając radę robią to dla dobra osoby, której radzą. Mhm, zawsze zaciekawia mnie ta pewność, z jaką Dar-Dawca zakłada, że druga osoba potrzebuje jej wsparcia, że bez jej wskazówek nie da sobie rady, że rad dawanie jest objawem dobroci i wsparcia. Wyobraź sobie, że ktoś daje ci radę bez twojej o to prośby. Czujesz tę troskę?

Mogę się mylić, ale jest dość mocno prawdopodobne, że osoba która daje ci radę NIE UFA, że jesteś na tyle kompetentna/kompetentny, że poradzisz sobie z problemem samodzielnie. No pomyśl. Przecież gdyby ufała, że dasz sobie radę, że nawet jeśli zrobisz błąd, to wyciągniesz z niego wnioski - gdyby tak było, to pozwoliłaby, żebyś to TY decydował(a) o tym, jak wykonujesz swoje zadanie, prawda?

Mam taką obawę, połączoną z dość sporą dozą pewności, że otrzymanie rady bez proszenia o nią demotywuje jak cholera. Robisz coś, działasz, starasz się mniej lub bardziej - na tyle, na ile zdecydowałaś (-eś) się starać, planujesz coś, tworzysz i nagle przychodzi do ciebie "Życzliwy" z dobrą radą. Nie wiem, jak wam, ale mi w takich momentach się odechciewa. No bo czy warto próbować samodzielnie dalej, skoro NA PEWNO pójdzie coś nie tak, a właściwie już teraz poszło? No bo poszło, prawda? Skoro wymagało poprawki, doradzenia, wskazówek - musiało coś być nie w porządku ze sposobem, w jaki robiłam to do tej pory. Co odważniejszy spróbuje jeszcze raz, inny wycofa się, żeby znowu nie popełnić jakiegoś błędu.

Tak, wiem, że w pracy z dziećmi aż się prosi, żeby im pomóc, doradzić, podpowiedzieć. Bez czekania na pytanie, bez zwlekania. Bo przecież im szybciej powiem im, jak to zrobić lepiej, tym szybciej dobrze się nauczą, prawda? I tak jak mi czasami jedna rada potrafi - niechcący zupełnie - uświadomić, jak beznadziejna jestem w tym, co robię, to co mogą zrobić te niezliczone rady, wskazówki, poprawki i uwagi, którymi dzieciaki są bombardowane każdego dnia w szkole i w domu. Bo MUSZĄ się przecież nauczyć. Obserwuję, że my dorośli mamy zero zaufania do dzieci - no przecież to dopiero dzieci, one nic nie wiedzą, nie potrafią. Chciałabyś/chciałbyś żyć te kilka lat z takim komunikatem słyszanym od ludzi, którzy cię otaczają? Że jesteś tylko......? Że nie nauczysz się, jeśli nie będziesz się trzymał wskazówek? Że twój sposób myślenia nie jest prawidłowy, że sposób, w jaki tworzysz teksty jest nieprawidłowy, że w złej kolejności coś kleisz, że nie tak, że trzeba inaczej - najlepiej najpierw to, a potem tamto.... O, widzisz? Tak to trzeba robić.

Jakże pięknie zmieniałby się świat, gdybyśmy przestali - za przeproszeniem - srać radami na prawo i lewo. Gdybyśmy zechcieli zatrzymać się, schować nieco za słupem i poobserwować, jak dzieci (dorośli zresztą też) poznają świat. Jak próbują, jak CHCĄ się nauczyć. Dajmy im spokój, co? Dajmy im czas. Przestańmy się sadzić i uważać za takich mądrych. Niech nauczą się po swojemu. Moim zdaniem nie ma czegoś takiego, jak uczenie się prawidłowe i nieprawidłowe. To kiedyś tam dorośli wymyślili, zapisali i do dzisiaj każą nam wierzyć w katechizm nauczania. Że jest jedna słuszna metodyka. Że tylko w jeden sposób da się coś zrobić. Że literę trzeba poznawać w ten i ten sposób,  że liczenie zaczyna się od początku, a zajęcia trzeba robić według scenariusza. Uważam, że to bzdury. Ha! Wiem, że to bzdury, bo jako nauczycielka uczę się nie dawać rad moim uczniom i wiecie co? Skubani i tak się ciągle czegoś uczą! ;)


To co, chcesz ode mnie radę? Teraz pytam, ale następnym razem dam ci ją tak czy siak.




P.S. Kiedyś, sto lat temu, kiedy przeczytałam w książce Thomasa Gordona "Wychowanie bez porażek", że dawanie rad jest jedną z barier komunikacyjnych między ludźmi, to myślałam, że coś mu się pomyliło. Przecież dawanie rad jest dobre! Teraz już wiem, zrozumiałam to 50 lat temu, że miał i ma rację. Jeśli ktoś z was jakimś cudem nie czytał tej książki, to zachęcam. Uważam, że warto.