efekt motyla pruskiego

Dwie sytuacje. Obie zdarzyły się w tym miesiącu. W dwóch różnych miejscach, pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Jedna z nich bardziej "lokalna", wie o niej niewiele osób. Druga stała się bardzo znana, pisano o niej w mediach, zareagowały instytucje państwowe.

O pierwszej z nich wiem z wiarygodnego źródła, bo od naocznego świadka.
Szkoła, sala lekcyjna, trwa lekcja. To znaczy teoretycznie trwa lekcja, bo to co się dzieje w klasie raczej zajęć żadnych nie przypomina. Na tyłach sali jeden chłopiec drugiego ciągnie po podłodze, wyniku szarpaniny ściąga jednego buta leżącemu, macha nim triumfalnie. Leżący raczej nie wygląda na zaatakowanego. Rzuca się nieco, próbuje uwolnić, ale wszystko odbywa się raczej w formie "zabawy", obydwaj śmieją się głośno, ludzie wokoło śmieją się głośno - nikomu nie przeszkadza obecność nauczycielki w klasie. W tle inni uczniowie przestawiają stół (podnoszą, stawiają - w sumie nie wiadomo, po co), ktoś przebiega przez klasę, jest głośno, chaos. Nauczycielka zapewne nie była zupełnie obojętna na to, co się dzieje, bo posłała po wychowawcę klasy, aby zrobił z uczniami porządek. Wychowawca przyszedł, pouczył podniesionym głosem, postraszył, że jak się nie uspokoją, to zaplanowana wycieczka nie odbędzie się.
Tego samego dnia, popołudniu, rodzice wszystkich uczniów dostali od wychowawcy maila z prośbą, aby porozmawiać z dziećmi, bo ich złe zachowania znowu zaczęły się powtarzać.

O drugiej sytuacji pewnie wie każdy z was. Ja znam ją szczątkowo, z relacji innych, nie czytałam w internetach ani nie oglądałam w telewizjach - wolę unikać, jeśli mogę. Wiem więc niewiele i może w nieco przekręconej wersji, ale to akurat nie ma tutaj żadnego znaczenia. Znaczenie ma to, że w jednej z polskich szkół jedno dziecko zadźgało nożem drugie. Podobno rzecz działa się na korytarzu szkolnym, potem w sali - nie wiem na pewno. Chłopak jest już pochowany. Kuratorium oświaty oczywiście nie pozostało obojętne na to wydarzenie i wydało oświadczenie zobowiązujące wszystkie szkoły do odpowiedniego działania. Wybaczcie, ale nie chcę tutaj przytaczać treści całego pisma, bo na takie pisanie jestem mało odporna - wstawię linka i zachęcam jednak do przeczytania, żeby na własne oczy zobaczyć - KLIK. Dość powiedzieć, że w tym krótkim piśmie bardzo wiele razy pojawia się jeden z moich ulubionych wyrazów - procedura. Żeby nikt nie mówił, że państwo nie zareagowało i że nie zadziałało. Ich ręce są czyste.

Dwie sytuacje. Obydwie miały miejsce w szkole. W obydwu z nich dorośli musieli poradzić sobie z jakimś problemem związanym z uczniami, z ich zachowaniem. W pierwszej z nich pojawił się brak szacunku do czegokolwiek i kogokolwiek - do nauczycielki, do kolegi z klasy, do zasad szkolnych, nawet meblom szkolnym się dostało. W drugiej pojawiło się morderstwo - chyba nie trzeba tu pisać nic więcej. I tu i tu trzeba było zareagować - wiadomo, że w szkołach nie zostawia się takich sytuacji bez odpowiedniego działania. Wiadomo, że dorosły musi coś z takimi sytuacjami zrobić.

I w jednej i w drugiej zareagowano tak, jak reaguje się w szkołach od lat. W pierwszej dorosły przyszedł do klasy i poinformował uczniów, że ich zachowanie jest niedopuszczalne, że nie potrafią się zachować, że czeka ich kara, jeśli nie zaczną być grzeczni (nie wiem, co dokładnie powiedział wychowawca, czerpię z doświadczenia własnego, więc za nieścisłości czy dopowiedzenia na wszelki wypadek przepraszam). W drugiej sytuacji dorośli postanowili skontrolować stan spełniania procedur w szkołach, które przecież stworzyli i jak to możliwe, że nie działają. Należy je zatem jeszcze raz przypomnieć i wyłuszczyć rodzicom oraz dzieciom, a także utrwalić na tak zwanych radach pedagogicznych.

Ktoś zauważył coś szczególnego w tych dwóch przypadkach? Bo mnie od razu rzuciła się w oczy jedna rzecz - nikt nie wpadł na pomysł, żeby z uczniami porozmawiać.Nikt. Postanowiono tylko zauważyć i zakomunikować, że jest źle i że wymaga się poprawy. Zastanawia mnie i jednocześnie dość mocno irytuje jedna kwestia: czy nikt nie widzi, że to nie działa?! Naprawdę?! Czy nikt nie zauważa pewnej prawidłowości: my im ciągle przypominamy, napominamy, karzemy, straszymy, procedury tworzymy, a to nie działa! No nie działa, bo idę o zakład, że w klasie z przypadku pierwszego dzieciaki nadal będą tak się zachowywać, jeśli tylko poczują odrobinę swobody, bo już nie raz słyszały od wychowawcy groźby i krzyki, już nie jednego maila rodzice tych uczniów dostali i nie raz z dziećmi swoimi "rozmawiali" (śmiem mieć obawy, że często nie było to rozmową, tylko zwyczajną połajanką ze strony rodziców). I nic. Nic się nie zmieniło. I nikt nie zauważa tej prawidłowości, nie zastanawia się "dlaczego?". Nikt. 
Mam też takie przekonanie, że nikt nie zastanowi się, dlaczego uczeń w szkole został zadźgany nożem (to znaczy pewnie dochodzenie jakieś będzie, kara jakaś zostanie wymierzona). Co się działo? Dlaczego? Co czuł morderca? Dlaczego postanowił zabić? Co czują dzieciaki w tej szkole? Co czują dzieciaki w szkołach w całej Polsce? Jakie przekonania, komunikaty, lęki, braki, potrzeby kryją się za tym, że ktoś jest w stanie kogoś zabić? Wiecie, co usłyszałam wczoraj w radiu? Że na szczęście nauczyciele z tej szkoły rozumieją powagę sytuacji, odpuszczają uczniom i nie przejmują się aż tak bardzo realizacją programu!!! Pieprzony program, pieprzone procedury. pieprzone zasady, o które nikt dzieciaków nie pyta, tylko każe się ich przestrzegać! Dopóki to będzie się liczyło, dopóki ważne będą cisza na lekcji, grzeczne zachowanie przy nauczycielach, realizacji programu, dopóty nie będzie w szkołach miejsca na otwarte rozmawianie o tym, że się kogoś nienawidzi tak bardzo, że aż chce się go zabić. Dzieciaki nigdy nie będą sobą i nigdy nie poczują się ok. z tym, co czują i myślą, jeśli dla nauczycieli i rodziców najważniejsze będą oceny, egzaminy i wzorowa ocena z zachowania. 

Pytam więc głośno: co trzeba zmienić w relacji z uczniami, żeby nie bali się rozmawiać z dorosłymi, zanim dojdzie do tragedii? Czy jest możliwym, żebyśmy zaczęli traktować uczniów poważnie? Czy jest szansa na to, że zaczniemy z nimi rozmawiać? Czy istnieje cień szansy, że zaczniemy budować z uczniami prawdziwe relacje? Relacje, w których każdy ma prawo mieć swoje potrzeby i mówić o nich, dbać o nie? I dorosły i dziecko? Wierzcie mi, to nie jest utopia to, o czym tu piszę. W Spark Academy, gdzie dostałam od losu możliwość pracowania i uczenia się, kontakty z uczniami buduje się na zasadzie relacji. Tutaj nie komunikuje się dzieciakom, że jest problem (np. tabletki znajdowane w ubikacji damskiej), tutaj dorosły przychodzi do grupy, siada z nimi w kręgu i pyta czego potrzebujecie?, co możemy w tej sprawie zrobić?, czy mogę ci jakoś pomóc?, czy ktoś z uczniów może ci jakoś pomóc?, czy chcesz, żebyśmy o tym porozmawiali razem z twoimi rodzicami?. ROZMOWA, DIALOG, SŁUCHANIE I SZUKANIE ROZWIĄZAŃ. I nie, nie ma w Sparku małych grup, gdzie łatwiej się tak pracuje i "się ma na to czas". I nie - nie zarabiam tam milionów i dlatego łatwo mi mówić - to wszystko, to tylko wymówki, które często słyszę i które w zderzeniu z prawdą nie mają racji bytu. Zarabiam jakoś tak, jak bym zarabiała w szkole państwowej, może tyle, gdybym była nauczycielem dyplomowanym - nawet nie wiem. Grupy w Sparku są duże, my w 1-3 mamy razem 26 dzieci i nierzadko prowadzimy kręgi (takie spotkanie na tematy społeczno-emocjonalne) w takim gronie. Da się. Tylko trzeba zauważyć, że coś nie gra, że nie ma relacji między uczniami i nauczycielami. Że w sytuacji, gdzie zawsze jest jakiś przegrany (głośny uczeń, jedynki, kary itp.) i wygrany (nauczyciel, który zawsze ma rację i trzeba go słuchać), rodzą się napięcia, frustracja, zmęczenie, agresja. I bunt. 

Boję się i martwię, kiedy myślę o tych dwóch sytuacjach i kiedy widzę, z jaką reakcją spotykają się dzieciaki ze strony dorosłych. Boję się, że to się nigdy nie skończy, że będzie kolejna lekcja, gdzie uczniowie zdemolują salę, kolejny akt przemocy i po raz kolejny dorosły zareaguje na to wyjściem na katedrę i pokazem nowej, estetycznie zrobionej prezentacji. O procedurach. A, i że w holu, tam koło wejścia do szkoły, postawiono "anonimową skrzynkę na sygnały" (za kuratorium).