W Spark Academy postanowiliśmy zrobić uczniom żart. Ot, taki tam psikus na prima aprillis. Narada była szybka, bo i pomysł sam się właściwie narzucił - będziemy zachowywać się jak w "normalnej" szkole (wynikać z tego musiało, że na co dzień raczej mało normalni jesteśmy 😄).
Każdy z nas doskonale pamiętał, jak to w szkole tradycyjnej bywa, więc lista "żartów" powstała bez kłopotu.
Po pierwsze - wszyscy mieliśmy ubrać się na czarno, na znak powagi i doniosłości zawodu, jaki wykonujemy (była propozycja ubioru "garsonkowego", ale zaprotestowałam stanowczo, jako nieposiadaczka takowego).
Po drugie - zamiast kręgu mieliśmy urządzić uczniom prawdziwe lekcje wychowawcze, takie z kazaniem, siedzeniem przy stołach i ukaraniem winnych.
Po trzecie - nareszcie mogliśmy wyżyć się na lekcjach, stosując wszelkie dostępne środki władzy nauczycielskiej (wiecie, takie tam stawianie ocen, kreślenie czerwonym długopisem po kartce, pisanie uwag, wysyłanie do dyrektora za złe zachowanie - same smaczki 😉).
I wreszcie po czwarte - mieliśmy zacząć mówić do uczniów po nazwisku i wymagać od nich, by mówili do nas per "pani"/"pan".
Plan wyglądał przepysznie, doczekać się nie mogłam.
Ech, gdybyśmy tylko mogli przewidzieć, jak to się w grupie 1-3 skończy....
Dziewczyny (znaczy wychowawczynie grupy) zaczęły ostro i bez zbędnej gry wstępnej. Na "lekcji wychowawczej" dzieciaki dowiedziały się, że od dziś reguły gry ulegają zmianie. Powstał nowy kodeks, który każdy musiał przepisać i zapamiętać raz na zawsze. Było w nim o nieomylności decyzji nauczycielskich, o dyscyplinie, szacunku, który się należy i tak dalej. Pewnie nie muszę o tym wspominać, ale tak na wszelki wypadek zaznaczę, że kodeks powstał z inicjatywy i według potrzeb nauczycielek - uczniowie mieli go przyjąć i koniec.
Później nastąpiła lekcja, na której wszyscy mieli robić te same ćwiczenia, czytać polecenia głośno i odpowiadać przed wszystkimi. Działania i zachowania dzieci były oceniane, sypały się szóstki i jedynki, nazwiska źle zachowujących się wpisywane były na specjalnej liście. Kurt, jako surowy dyrektor, miał sporo pracy, musiał strofować i umoralniać złych uczniów. Na naszych twarzach malowały się surowe miny, a tonem nieznoszącym sprzeciwu wymagałyśmy posłuszeństwa.
Tylko, że nie to było w tym dniu najciekawsze.
Można było albowiem dokonać całkiem ciekawych obserwacji dotyczących uczniów. Jak myślicie, jak zareagowali uczniowie 1-3 na takie restrykcyjne traktowanie ze strony nauczycielek?
Na początku w oczach tych kilkulatków można było zobaczyć zaskoczenie zmieszane z lękiem i niepewnością. Kiedy już pierwszy szok minął, reakcje uczniów były dwojakie.
OTÓŻ.
Część z nich weszła w rolę posłusznych, słuchających uczniów, Wykonywali zadania, zaczęli mówić do nauczycielek "proszę pani" i - choć wydaje się to nieprawdopodobne - cieszyli się z dobrych stopni wystawionych przez nauczycielkę. Cudownie, prawda? Takich uczniów lubi się w szkole najbardziej - nie sprawiają kłopotu, są cicho, wiadomo, czego się po nich spodziewać.
Druga część dzieciaków - zdaje się, że liczniejsza - weszła w jawny, głośny, trudny do opanowania bunt. Zaczęli śmiać się głośno z tego, co mówił nauczyciel, uciekali z sali, nie chcieli słuchać, co mówi do nich nauczycielka. Jedna z dziewczynek - nie żartuję - zaczęła się ubierać, mówiąc, że ona idzie stąd do domu. To była ta grupa uczniów, która napsuła nam dzisiaj sporo naszej belferskiej, tej "normalnej" krwi. Musiałyśmy podnosić głos, żeby nas usłyszeli, trzeba było szukać innych, bardziej skutecznych form karania, ograniczania, bo te, które miałyśmy na podorędziu po prostu nie działały. W naszych głowach zaczęła rodzić się panika - co zrobić?, jak zadziałać, żeby zaczęli nas słuchać???
Nie do wiary! Naprawdę, w głowie mi się nie mieści, jak taka krótka zmiana reguł gry pokazała sposoby radzenia sobie dzieciaków w szkole, w której mają robić to, co się im każe,w której oczekuje się od nich posłuszeństwa i karności. Jak na dłoni. Dzieci próbują przeżyć na dwa sposoby. Albo się podporządkujesz i masz święty spokój, dobrą opinię, dobre oceny i wieczną pochwałę dorosłych, wierząc, że tak jest dobrze i tak należy, albo będziesz się buntować, krzyczeć, niecierpliwić, odmawiać współpracy, próbować po swojemu - ciągnąc za sobą opinię niedostosowanego, jedynkowego, złego ucznia.
Zasmuciło mnie to. To był głupi żart...
Z ogromną ulgą wróciłyśmy do sparkowych zasad, do mówienia sobie po imieniu i do rozmawiania ze sobą. To ciekawe, że kiedy dasz dzieciakom wolność - tą wolność, w której mogą mieć własne zdanie, własne propozycje rozwiązań, własne pomysły i zainteresowania - to wbrew pozorom masz w grupie większą dyscyplinę i porządek. Okazuje się wtedy, że dzieciaki mają w sobie coś takiego, jak chęć szanowania zasad, umów czy zadań, na które same się z kimś umówiły. To w sumie bardzo proste. Zmuś do czegoś dziecko, a masz jak w banku, że albo się podporządkuje, albo zbuntuje. Umów się z nim na coś, ustal z nim sposób pracy, posłuchaj jego propozycji - wtedy podejmie się tej pracy, bo tego chce, bo ma możliwość wyboru.
Jak myślicie, czy jest jakaś szansa, że w którejś ze szkół - w ramach prima aprillis - nauczyciele spróbowali pracować "nienormalnie", jak my w Sparku na co dzień - i zdziwili się tak, jak ja?
Z ogromną ulgą zdjęłam czarne ubrania po powrocie do domu...
Każdy z nas doskonale pamiętał, jak to w szkole tradycyjnej bywa, więc lista "żartów" powstała bez kłopotu.
Po pierwsze - wszyscy mieliśmy ubrać się na czarno, na znak powagi i doniosłości zawodu, jaki wykonujemy (była propozycja ubioru "garsonkowego", ale zaprotestowałam stanowczo, jako nieposiadaczka takowego).
Po drugie - zamiast kręgu mieliśmy urządzić uczniom prawdziwe lekcje wychowawcze, takie z kazaniem, siedzeniem przy stołach i ukaraniem winnych.
Po trzecie - nareszcie mogliśmy wyżyć się na lekcjach, stosując wszelkie dostępne środki władzy nauczycielskiej (wiecie, takie tam stawianie ocen, kreślenie czerwonym długopisem po kartce, pisanie uwag, wysyłanie do dyrektora za złe zachowanie - same smaczki 😉).
I wreszcie po czwarte - mieliśmy zacząć mówić do uczniów po nazwisku i wymagać od nich, by mówili do nas per "pani"/"pan".
Plan wyglądał przepysznie, doczekać się nie mogłam.
Ech, gdybyśmy tylko mogli przewidzieć, jak to się w grupie 1-3 skończy....
Dziewczyny (znaczy wychowawczynie grupy) zaczęły ostro i bez zbędnej gry wstępnej. Na "lekcji wychowawczej" dzieciaki dowiedziały się, że od dziś reguły gry ulegają zmianie. Powstał nowy kodeks, który każdy musiał przepisać i zapamiętać raz na zawsze. Było w nim o nieomylności decyzji nauczycielskich, o dyscyplinie, szacunku, który się należy i tak dalej. Pewnie nie muszę o tym wspominać, ale tak na wszelki wypadek zaznaczę, że kodeks powstał z inicjatywy i według potrzeb nauczycielek - uczniowie mieli go przyjąć i koniec.
Później nastąpiła lekcja, na której wszyscy mieli robić te same ćwiczenia, czytać polecenia głośno i odpowiadać przed wszystkimi. Działania i zachowania dzieci były oceniane, sypały się szóstki i jedynki, nazwiska źle zachowujących się wpisywane były na specjalnej liście. Kurt, jako surowy dyrektor, miał sporo pracy, musiał strofować i umoralniać złych uczniów. Na naszych twarzach malowały się surowe miny, a tonem nieznoszącym sprzeciwu wymagałyśmy posłuszeństwa.
Tylko, że nie to było w tym dniu najciekawsze.
Można było albowiem dokonać całkiem ciekawych obserwacji dotyczących uczniów. Jak myślicie, jak zareagowali uczniowie 1-3 na takie restrykcyjne traktowanie ze strony nauczycielek?
Na początku w oczach tych kilkulatków można było zobaczyć zaskoczenie zmieszane z lękiem i niepewnością. Kiedy już pierwszy szok minął, reakcje uczniów były dwojakie.
OTÓŻ.
Część z nich weszła w rolę posłusznych, słuchających uczniów, Wykonywali zadania, zaczęli mówić do nauczycielek "proszę pani" i - choć wydaje się to nieprawdopodobne - cieszyli się z dobrych stopni wystawionych przez nauczycielkę. Cudownie, prawda? Takich uczniów lubi się w szkole najbardziej - nie sprawiają kłopotu, są cicho, wiadomo, czego się po nich spodziewać.
Druga część dzieciaków - zdaje się, że liczniejsza - weszła w jawny, głośny, trudny do opanowania bunt. Zaczęli śmiać się głośno z tego, co mówił nauczyciel, uciekali z sali, nie chcieli słuchać, co mówi do nich nauczycielka. Jedna z dziewczynek - nie żartuję - zaczęła się ubierać, mówiąc, że ona idzie stąd do domu. To była ta grupa uczniów, która napsuła nam dzisiaj sporo naszej belferskiej, tej "normalnej" krwi. Musiałyśmy podnosić głos, żeby nas usłyszeli, trzeba było szukać innych, bardziej skutecznych form karania, ograniczania, bo te, które miałyśmy na podorędziu po prostu nie działały. W naszych głowach zaczęła rodzić się panika - co zrobić?, jak zadziałać, żeby zaczęli nas słuchać???
Nie do wiary! Naprawdę, w głowie mi się nie mieści, jak taka krótka zmiana reguł gry pokazała sposoby radzenia sobie dzieciaków w szkole, w której mają robić to, co się im każe,w której oczekuje się od nich posłuszeństwa i karności. Jak na dłoni. Dzieci próbują przeżyć na dwa sposoby. Albo się podporządkujesz i masz święty spokój, dobrą opinię, dobre oceny i wieczną pochwałę dorosłych, wierząc, że tak jest dobrze i tak należy, albo będziesz się buntować, krzyczeć, niecierpliwić, odmawiać współpracy, próbować po swojemu - ciągnąc za sobą opinię niedostosowanego, jedynkowego, złego ucznia.
Zasmuciło mnie to. To był głupi żart...
Z ogromną ulgą wróciłyśmy do sparkowych zasad, do mówienia sobie po imieniu i do rozmawiania ze sobą. To ciekawe, że kiedy dasz dzieciakom wolność - tą wolność, w której mogą mieć własne zdanie, własne propozycje rozwiązań, własne pomysły i zainteresowania - to wbrew pozorom masz w grupie większą dyscyplinę i porządek. Okazuje się wtedy, że dzieciaki mają w sobie coś takiego, jak chęć szanowania zasad, umów czy zadań, na które same się z kimś umówiły. To w sumie bardzo proste. Zmuś do czegoś dziecko, a masz jak w banku, że albo się podporządkuje, albo zbuntuje. Umów się z nim na coś, ustal z nim sposób pracy, posłuchaj jego propozycji - wtedy podejmie się tej pracy, bo tego chce, bo ma możliwość wyboru.
Jak myślicie, czy jest jakaś szansa, że w którejś ze szkół - w ramach prima aprillis - nauczyciele spróbowali pracować "nienormalnie", jak my w Sparku na co dzień - i zdziwili się tak, jak ja?
Z ogromną ulgą zdjęłam czarne ubrania po powrocie do domu...