coraz bliżej święta

P.S. (takie dziwne, bo na początku).
Z racji tego, że z grupą 1-3 pracuję razem z dwiema innymi nauczycielkami, ich osoby mogą pojawiać się w moich postach. Żeby nie komplikować, a jednocześnie uszanować ich prywatność, będę posługiwała się pierwszymi literami ich imion. Poznajcie zatem D i A - moje cudowne współpracowniczki (które serdecznie przy okazji pozdrawiam 😊)
--------------------------------------------------------

Pomysł był genialny! Zamiast tradycyjnych prezentów na święta niech dzieci zrobią coś dla innych. Jakąś zbiórkę na rzecz osób potrzebujących - tak, żeby dzieci zobaczyły, że w świętach chodzi nie tylko o to, żeby coś dostać, ale też o to, by dzielić się z innymi.
Chyba zgodzicie się ze mną, że idea jest godna podziwu i poklasku (takiego cichego i skromnego 😉). Przecież trzeba uczyć dzieci altruizmu, uważności na krzywdę innych, chęci pomocy innym.

Przyznaję, moje stare przyzwyczajenie, żeby pewne rzeczy dzieciom po prostu oznajmiać, zdziwiło się, kiedy D i A powiedziały, że zapytamy dzieci, co one na to. Hę? Zapytamy je o to? Przecież wiadomo, że dzieci będą wolały dostawać prezenty, a nie robić za dobroczyńców! Kto, jak nie my, dorośli, pokaże im, jak się POWINNO? Zostawiłam jednak te wstyd mi teraz przynoszące myśli dla samej siebie i obserwowałam przebieg zdarzeń.

Podczas porannego kręgu (mamy taki codziennie, kiedyś może napiszę o tym więcej) A przedstawiła dzieciom naszą propozycję i zapytała, co one na to. Każde dziecko mogło się wypowiedzieć, po kręgu "maszerował" przedmiot mówiący, który pozwala mówić osobie, która go trzyma (o tym też może kiedyś....). Nie pamiętam już, czy wszyscy czy większość dzieci była za robieniem sobie prezentu, w każdym bądź razie została wybrana opcja, że jednak robimy prezenty sobie nawzajem. Każdy wylosował osobę, której własnoręcznie zrobi prezent. Dodam jednak, że sporo dzieci było za tym, żeby oprócz zrobienia prezentu koledze lub koleżance, zrobić też zbiórkę zabawek dla dzieci z któregoś z poznańskich szpitali. Takie dwa w jednym.

Sytuacja ta wymusiła na mojej mózgownicy sporą pracę myślową. Zaczęło się od pytań.
Czy gdybyśmy postawiły dzieci przed faktem, że w tym roku robimy paczki dla potrzebujących - czy mogłybyśmy być pewne, że czegoś to je nauczy? 
Albo inaczej - czego nauczyłyby się dzieci w takiej sytuacji?
Czy tego, że warto pomagać innym?
Czy wytworzyłoby to w nich trwałą potrzebę myślenia o tych, którym wiedzie się gorzej?
Czy może nauczyłoby to je tego, że trzeba robić to, czego oczekuje dorosły?
Czy ich chęć dostania prezentu zmniejszyłaby się, robiąc miejsce chęci obdarowania innych?
Czy to, że ja uważam, że coś jest lepsze, musi być lepsze w oczach innych?
Czy tak się uczy dzieci życia społecznego - przez zmuszanie ich do pewnych postaw?

I choć pytania wyglądają na zamknięte, jakby wystarczyła im odpowiedź tak lub nie, to jest tak tylko pozornie. Jak w wielu sprawach dotyczących człowieka, tak i tutaj nie ma rozwiązać zero-jedynkowych. Kiedy tak siedziałam i myślałam moje pytania, doszłam do wniosku, że dobrze się stało, jak się stało.

My, dorośli często myślimy o sobie jak o czarodziejach. Jeśli powiem dziecku, że coś jest dobre i każę mu to zrobić, to ono zrozumie, że to jest dobre i będzie tak postępowało jak ja powiedziałam. Jeśli będę dziecku ciągle mówiła, jak ma się zachowywać, to ono w końcu zacznie się tak zachowywać - nieważne, czy ono tak chce czy nie. Bo dziecko nie wie. Trzeba mu powiedzieć. Trzeba mu kazać. Trzeba go czasami zmusić, żeby wiedziało, co jest dobre, a co złe. Problem w tym, że nie jesteśmy czarodziejami. Możemy nazywać się jedynie głupcami, którym wydaje się, że poprzez wymuszanie na dziecku pewnych postaw uczymy je tych postaw na trwałe. Ha!Ha!Ha! Że się głośno zaśmieję, z samej siebie zresztą.

Myślę, że jeśli człowiek robi coś bez przekonania, to robi to na pokaz - bo się czegoś boi, bo oczekuje za to nagrody, bo wie, że się tego od niego oczekuje. Za takie wychowywanie to ja dziękuję. O wiele bardziej przemawia do mnie idea, że najtrwalsze są te postawy, których człowiek się uczy i które przyjmuje w wyniku własnego doświadczenia i własnej decyzji. To wymaga czasu. Trzeba zebrać sporo doświadczeń, żeby wiedzieć, czego się chce. 6-8 latki są na początku tej drogi, dopiero zaczynają obserwować, próbować, nie mówiąc już o zbieraniu. Teraz są na etapie, kiedy wolą robić prezenty sobie nawzajem. Owszem - możemy im tego odmówić. Możemy przekonywać, że jest to bardziej egoistyczne niż dawanie prezentów biednym dzieciom - tylko po co? Co to da? Dorosły odejdzie z poczuciem spełnienia swojego świętego obowiązku wychowywania, a dziecko zostanie być może z mocnym postanowieniem, że następnym razem i tak coś sobie kupi. Na to wpłynąć nie możemy. Nie mamy takiej mocy, żeby wpływać na wewnętrzne odczucia i potrzeby dziecka. Wielu o tym marzy, wielu myśli, że ma taką moc - szkoda tylko, że konsekwencje takiej pychy ponoszą dzieci.

Wiecie co? Jestem przekonana, że z dzieciaków, z którymi się rozmawia, których pyta się o zdanie i których zdanie się szanuje - że z  takich dzieciaków wyrosną dorośli, którzy tak samo będą szanować innych. Tacy dorośli, którzy jeśli tylko będą chcieli, będą obdarzać innych najlepszymi rzeczami, jakie będą posiadać i nikt nie będzie ich do tego zmuszał.

A kto nie lubi dostawać prezentów, niech pierwszy rzuci krytycznym komentarzem... 😇


Pozdrawiam :)