dla ludzi o mocnych nerwach ;)

Czytającym może się wydawać, że tekst będzie o mnie. I choć w istocie opowiem o swoim doświadczeniu, to spróbuję pokazać, że wcale w tym wszystkim nie chodzi o mnie, tylko o uczniów. Bo o nich głównie chciałabym na tym blogu pisać.

Zacznę informacją raczej mało interesującą - mieliśmy wczoraj w szkole spotkanie nauczycieli (możesz nazwać to spotkanie radą, jeśli chcesz - mi to nie przeszkadza). Informacja zwyczajna - w każdej szkole nauczyciele spotykają się od czasu do czasu. 
Nie będzie też niczym szokującym, jeśli powiem, że spotkanie to trwało 3 godziny - takie długie nasiadówki są w szkołach powszechne.
Trochę może szokować, ale tylko trochę, że z góry było wiadomo, że spotkanie będzie tyle trwało. Miało ono wyznaczony czas, każdy z nas o nim wiedział i był ten czas pilnowany. Z mojego doświadczenia wynika raczej, że w placówkach różnych nikt nie wie, jak długo rada będzie trwała i każdy patrzy z niecierpliwością na zegarek, przeklinając w duchu kwieciście wypowiadającego się dyrektora.
Nieco zaskakującym może być (jak zauważyliście, napięcie rośnie), że siedzieliśmy w kręgu, pracowaliśmy w zespołach - znaczy spotkanie miało charakter ROZMOWY. 
Teraz dla niektórych może być mocno, więc ostrzegam i proszę, żeby czytać powoli i raczej w wygodnym fotelu... Otóż na spotkaniu tym (radzie - jak kto woli) nauczyciele nie byli przepytywani ze swojej pracy, nie musieli przedstawiać żadnych dokumentów i nikt nie był za nic chwalony czy wyróżniany (podobnie jak i nie było kar czy nagan).
Na spotkaniu tym - wiem, jestem bezlitosna 😼 -  nauczyciele zastanawiali się, czego potrzebują..... UCZNIOWIE! Próbowali - naprawdę, może mała przerwa na melisę.... - postawić się w roli uczniów i pisali, czego oni - UCZNIOWIE właśnie - potrzebują.

Teraz zamierzam poinformować o czymś, czego stary zatwardziały belfer (choć wątpię, czy ktoś taki czyta ten tekst) może nie znieść  i przypłacić czytanie zdrowiem. Napiszę to, ale błagam - jeśli wierzysz w system pruski w szkołach, jeśli uważasz, że podstawa programowa jest święta - nie czytaj! Otóż na spotkaniu tym padły słowa (wypowiedział je.... dyrektor!), że w naszej pracy nie jest ważna podstawa programowa, ale to, czego potrzebuje uczeń, TO i zawsze TO jest punktem wyjścia naszych działań.


Spokojnie.... wdech..... i wydech..... wdech..... i wydech..... bardzo dobrze.....


Na spotkaniu wymienialiśmy TEŻ mity/błędne przekonania, jakie naszym zdaniem wiążą się z edukacją (nauczyciel, jeśli nie wykłada, to nie uczy; w klasie powinna być cisza; uczeń powinien....., uczeń musi.....; nauczyciel zawsze ma rację; nauczyciela trzeba słuchać - żeby wymienić kilka z nich), a potem zamienialiśmy je w stwierdzenia, które bliższe są prawdzie i które mogą pomóc nam w pracy. 
I to nie koniec - za tydzień spotykamy się znowu, żeby temat rozwijać, żeby uczyć się od siebie, żeby wspólnie tworzyć tą szkołę.

Łał! Powiem wam, że dla mnie to była petarda. Nie dowierzałam i dziękowałam jednocześnie losowi, że jestem w tym miejscu. Że to się naprawdę dzieje. Że to nieprawda, że nie można inaczej, że coś trzeba, że papiery są ważne, że w nie da się zmienić szkoły. NIEPRAWDA! Wczoraj byłam na spotkaniu ludzi - nauczycieli, dyrektorów, liderów - którzy ROZMAWIALI o tym, jakiej chcą szkoły, jakiej szkoły chcą uczniowie, czego potrzebują, czego my potrzebujemy, co możemy z siebie dać, a co chętnie weźmiemy od innych. Po raz pierwszy (a pracuję już z 15 lat w oświacie!) byłam na radzie, która miała dla mnie sens, na której coś tworzyliśmy, na której nie było monologów, przemówień, tyrad, na której nie zasypiałam z nudów. Powiem wam coś - cuda się zdarzają! :)


Napisałam na początku tego posta, że pozornie będzie on o mnie. Nie dajcie się temu zwieźć - tu wcale nie chodzi o mnie....

Wyobraźcie sobie zajęcia w szkole, gdzie nauczyciele na radach analizują średnie ocen, frekwencję, ilość wygranych i przegranych konkursów, czytają statystyki szkoleń, jakie przebyli nauczyciele itp. Wyobraźcie sobie zajęcia tam, gdzie na radach nauczyciele nie zadają sobie pytania, czego potrzebują uczniowie, tylko słuchają o tym, czego muszą od uczniów wymagać, jak mają z nimi pracować i w jakim stopniu została zrealizowana podstawa programowa (nawet nie potraficie sobie wyobrazić, ile tabelek musi wypełnić nauczyciel, żeby wykazać co i w jakim procencie wykonał z uczniami, na ile pytań odpowiedzieć, iloma "sukcesami" się wykazać, żeby zadowolić władze szkoły). Wyobraźcie sobie nastawienie, z jakim nauczyciel wchodzi do klasy wiedząc, że później będzie musiał napisać z pracy swojej raport. Czujecie to? 

A teraz wyobraźcie sobie zajęcia w szkole, w której spotkania wyglądają tak, jak to, w którym mogłam wczoraj uczestniczyć. W szkole, gdzie nauczyciel mówi, że to, o czym tu mówimy, to musimy ćwiczyć, rozmawiać o swoich doświadczeniach, wspierać się, żeby to nie zostało tylko na papierze (serio, tak powiedział jeden z nauczycieli!). Wyobraźcie sobie nauczyciela, który wchodzi do klasy, pamiętając, że na pierwszym miejscu są potrzeby ucznia, a nie podstawa programowa. Wyobraźcie sobie zajęcia w szkole, gdzie nauczyciele dostrzegają nieprawdziwe, popularnie przekonania na temat ucznia i wiedzą - bo to przećwiczyli - że można spojrzeć na świat ucznia inaczej. I co? Widzicie to? Ten wpływ na ucznia? Dokładnie - to nie chodzi o mnie, ale o to, że świadomi, wspierający się nawzajem nauczyciele budują z uczniami relacje oparte na szacunku, na uważności, Tacy nauczyciele wiedzą, że mają WPŁYW, że mogą rozmawiać, bo w szkole nie liczy się hierarchia, władza, ale fakt, że spotykamy się codziennie z młodymi ludźmi, którzy w przyszłości będą zmieniać nasz świat.  Cholernie trudna i odpowiedzialna praca.

Wczoraj, kiedy na końcu każdy z nas mógł powiedzieć, z czym kończy to spotkanie, powiedziałam, że cieszę się, że jestem w szkole, w której takie spotkania mają miejsce. Bardzo się cieszę. :)


Ach, jeszcze jedno - tak na deser, kiedy skołatane nerwy nieco się uspokoiły... Mianowicie spotkanie wczorajsze.... nie było protokołowane... 😈