spotkajmy się

Wstęp
O traktowaniu wychowanka podmiotowo po raz pierwszy usłyszałam bardzo dawno temu. Zdaje się, że było to na studiach licencjackich w Koninie - robiliśmy portfolia, uczyliśmy się metodyki poszczególnych edukacji, mieliśmy praktyki - tak, to własnie podczas tych działań ktoś powiedział, że uczeń  powinien być nie przedmiotem, a podmiotem naszych działań. Pamiętam, że było to dla mnie odkrywcze, mimo swojej oczywistości, i bardzo mi się taka koncepcja podobała.

Później ta podmiotowość ucznia/wychowanka przewijała się przez całe lata mojej pracy z dzieciakami. Odmieniana przez wszystkie przypadki, mile widziana w dokumentacji, będąca obiektem badań i kontroli instytucji wszelakich. Nie można było sobie pozwolić na to, aby na jakimkolwiek papierze nie wynikało jasno, że traktujemy każde dziecko indywidualnie, z należytą uwagą - podmiotowo właśnie.

Tyle. Jeśli pani z kuratorium jaśnie nam panującego, która nie zna żadnego z dzieci, nie widziała żadnego z nauczycieli przy pracy z grupą (błagam - nie każcie mi zajęć przygotowanych i ułożonych pod wizytację traktować poważnie!) - otóż jeśli ta pani znajdzie w papierach, arkuszach, ankietach i programach fakt traktowania dziecka podmiotowo, jest zadowolona i wystawia placówce szóstkę z plusem. Wszyscy się cieszą.

Nie, nie chcę pisać o przeludnionych klasach, nie będę marudzić, że czasu mało, a program obszerny. Wywód o podmiotowości ma mi być wstępem do praktyk organizowania w szkołach spotkań dla rodziców i mojego, całkiem nowego doświadczenia zupełnie innego rodzaju rozmów.

Po kolei.


Jak jest w większości szkół?
Myślę, że gdybym zrobiła sondę uliczną pytając ludzi, jak wyglądają spotkania z rodzicami w szkołach, otrzymałabym odpowiedzi bardzo do siebie podobne. No bo jak wyglądają spotkania organizowane w szkołach w celu przekazania informacji dotyczących uczniów? Dzieje się to najczęściej popołudniami: korytarze szkolne wypełniają się - dla odmiany - osobami dorosłymi, każdy z nich kieruje się do wyznaczonej sali. Tam to, z rodzicami innych uczniów z klasy swojego dziecka, każdy z nich dowiaduje się jak dzieci się zachowują, jakie mają oceny, jakie są planowane wycieczki, imprezy i jakie składki byłyby wskazane. Tak z grubsza rzecz biorąc.
Czasami rodzic zapraszany jest (chyba, że sam o to prosi) na spotkanie tak zwane indywidualne - tutaj już sam na sam z nauczycielem dziecka omawia sprawy dotyczące jego latorośli.
Gdzie jest podmiot tych wszystkich oddziaływań? Nie ma go przy tych wszystkich rozmowach. O tym, jak sobie radzi, jak się zachowuje i jak przebiega jego edukacja rozmawiają inni bez jego udziału. I nikogo to nie dziwi. Tak było i jest do tej pory - kiedy dorośli rozmawiają, dziecka przy tym ma nie być. Nawet jeśli cała rozmowa dotyczy własnie jego. On ma czekać na to, co w jego sprawie zadecydują dorośli. Oczywiście traktując go podmiotowo.


Moje doświadczenie.
Robiłam dokładnie tak, jak opisałam to wyżej. Zebrania, spotkanie - wszystko bez udziału dzieci. Do głowy mi nie przyszło, że jest w tym coś niestosownego czy wręcz niedorzecznego. Rozmawiałam o dzieciach za ich plecami, nie widząc w tym żadnego problemu. Proszę spojrzeć w dokumentację! Przecież traktuję wszystkich podmiotowo! Czasami pochylałam się nad dzieckiem dnia następnego i dobrodusznie informowałam delikwenta/delikwentkę, co postanowiliśmy z rodzicami w jego/jej sprawie. Ręce miałam czyste.

Trzy lata niemal zajęło mi dojrzenie w tym procederze braku szacunku dla młodego człowieka (z premedytacją używam wyrazu "człowiek" - "dziecko" niesie ze sobą określony sposób traktowania). Dlaczego spotykam się z rodzicami i rozmawiam o nim/niej bez niego/niej? Dlaczego ten młody człowiek nie miałby być obecny na spotkaniu, które w całości dotyczy jego? Więcej - dlaczego ty my nie mielibyśmy go wysłuchać, co ma do powiedzenia o swojej edukacji, o tym czego dokonał, a w czym czuje się jeszcze słaby? Od razu dodam, że myśl ta nie zaczęła kiełkować w mojej głowie ot tak, sama z siebie czy z mojego wrodzonego geniuszu - sporo czytałam, przyglądałam się innym nauczycielom i to ich doświadczenie sprawiło, że otworzyły mi się oczy.

Pod koniec tego roku szkolnego zaprosiłam na spotkanie każdego mojego ucznia wraz z jego rodzicami/rodzicem. Były to spotkania indywidualne - tylko uczeń, jego rodzice i ja. Celem tych spotkań było to, żeby każdy z tych ośmio-, dziewięciolatków wypisał wszystkie te doświadczenia, umiejętności czy sprawności, które są w jego własnej ocenie jego mocną stroną, które sprawiają mu przyjemność, które w sobie odkrył. Z zaproszenia skorzystali niemal wszyscy zaproszeni, co oznaczało sporo spotkań i sporo niepokoju we mnie. Jak to wyjdzie? Czy wyjdzie?

Uwierzcie mi, to było moje pierwsze takie doświadczenie i z każdego tego spotkania wychodziłam bardzo podbudowana. Każda dziewczyna i każdy chłopak potrafił znaleźć w sobie, nazwać i zapisać tyle mocnych stron i tyle rzeczy, które nazwała/nazwał swoją pasją! Zarówno rodzice, jak i ja mieliśmy prawo głosu, mogliśmy mówić o tym, co widzimy w każdym dziecku, ale dopiero wtedy, kiedy ono tego w sobie nie dostrzegało. Zaskoczyło mnie to (choć w sumie nie powinno), że niektórzy bardzo spinali się w sytuacji, w której mieli mówić o sobie dobre rzeczy - nie jesteśmy nauczeni, aby samego siebie doceniać, czekamy, aż inni zaczną nas chwalić. Było bardzo przyjemnym dla mnie patrzeć i słuchać, jak rodzice mówią do swojego dziecka o tym co w nim cenią, co w nim dostrzegają, co je w nim zachwyca, co ich zaskoczyło w umiejętnościach dziecka. Mam wrażenie, że rzadko my dorośli znajdujemy czas na to, aby tak właśnie porozmawiać ze swoim dzieckiem - tutaj był na to czas, spokój i przestrzeń, to było celem spotkania.

Każde dziecko wyszło ze spotkania z kartką zapisaną tym, co w sobie dobrego znalazło. Ja z każdego z nich wyszłam napełniona tak pozytywną energią, że mogłam rozdawać na prawo i lewo. Zupełnie inaczej niż z zebrań - po nich zawsze byłam wyczerpana psychicznie i fizycznie, zawsze z poczuciem, że coś poszło nie tak. Nareszcie wszystko wróciło na swoje miejsce - nie rozmawialiśmy o dziecku za jego plecami, rozmawialiśmy z nim.

Te spotkania to była jedna z najlepszych decyzji, jakie udało mi się ostatnio podjąć. Polecam każdemu nauczycielowi - zaproście na spotkania dotyczące uczniów - uczniów właśnie. Niech wszystko wróci na swoje miejsce.


:)