w poszukiwaniu podmiotu


Przeczytałam ostatnio książkę - nieduża jest, cienka, dość niewygodną czcionką napisana, bo małą taką - "Zamiast edukacji przymusowej" Petera Hartkampa. Książkę tę polecam każdemu, kogo interesuje temat edukacji i szkoły. Autor w bardzo czytelny, nieprzegadany sposób pokazuje, jak szkoła systemu pruskiego łamie - jego zdaniem - prawa dziecka. Naprawdę warto.

Ja do tej książki na pewno jeszcze wrócę, a piszę o niej tutaj dlatego, że ona świetnie wpisuje się w temat posta, którego napisanie planowałam jeszcze zanim tą książkę przeczytałam. Głównym tematem tego wpisu będzie uczeń w szkole, a właściwie jego BRAK. Już wyjaśniam.

Jak wiecie, drodzy czytający, pracuję w szkole. Jestem tam codziennie, nie licząc sobót i niedziel, i trochę się nasłucham. Jak człowiek tak się nasłucha i przesiąknie tą mową oświatową, to nie wie nawet kiedy sam zaczyna tak mówić, za co wszystkich moich przeszłych i przyszłych rozmówców serdecznie przepraszam. Ale do rzeczy...

Mowa oświatowa (nie nazywam jej szkolną, ani ty bardziej edukacyjną, bo jest ona ściśle powiązana z polityką oświatą właśnie, z jej wymaganiami i wytycznymi) posługuje się wieloma wyrażeniami, które - tak naprawdę przez nikogo prawie niesłuchane - bezkarnie sobie funkcjonują. To znaczy TAK JAKBY bezkarnie. Pisząca ten tekst wierzy bowiem, że słowa mają moc, że jeśli się jakieś często wypowiada i nazywa się nimi rzeczywistość, to rzeczywistość taka właśnie się staje. Wprawdzie podstawa programowa dla szkół różnego typu bardzo ładnie mówi o podmiotowości ucznia, jego indywidualności i tak dalej, to jeśli wsłuchać się w wyrażenia, jakie funkcjonują w szkołach, to próżno szukać w nich tego ucznia.

Ja sobie kilka takich wyrażeń zapisałam. Proszę, przejdźcie się w ich gąszczu. Kto znajdzie w nich ucznia z jego podmiotowością, ten dostanie ode mnie głośne brawa i gratulacje na łamach.  ↙

---------------------------------------------------------------------------------------
realizacja podstawy programowej
nadgonić
uzupełnić
spisać
przygotować się
stopień realizacji
ilość zrealizowanych godzin
stopień opanowania materiału
i podstawy
ranking szkół
ilość zdobytych punktów
to będzie na teście
na maturze
egzaminie
sprawdzianie
musimy nadgonić
w innej szkole są już dalej !

nie ma na to czasu!
realizacja podręcznika

robimy po kolei
to już było, trzeba umieć
nie wracamy do tego
mówiłam o tym
średnia ocen jest w klasach za niska!
ocena z zachowania
czerwony pasek
ZDAĆ

zaliczyć

        wyrównać
wygrać
                 wyróżnić się
------------------------------------------------------------------------

Ktoś znalazł?

Wiecie, co mnie niezmiennie zaskakuje? Jak mało w rozmowach w szkolnych kuluarach jest samych dzieci. Ich tam nie ma. W szkole pozornie tylko znajdują się uczniowie, o których pisze Sz. P. Oświata, że są podmiotami. Tam tych podmiotów nie znajdziecie. Owszem, na pierwszy rzut oka jest w szkole sporo ludzi w młodym wieku i w istocie – to oni mają prawo do bycia traktowanym jak człowiek. Człowiek, który ma swoje zainteresowania, którego pewne tematy nudzą, który ma swoje gorsze i lepsze dni, który ma swoje potrzeby, który ma swoje prawa. Tylko, że wchodząc do szkoły taki człowiek staje się automatycznie uczniem, który głównie ma REALIZOWAĆ to, co zaplanowali dorośli. Musi usiąść i przez 45 minut siedzieć. Musi słuchać, pisać, czytać w takim temacie, w jakim musi. Się go o zdanie nie pyta. Więcej! Nikt z podmiotowego traktowania uczniów nauczycieli nie rozlicza. Zresztą - oni też wchodząc do szkoły mają REALIZOWAĆ. Mają sprawdzać, oceniać, testować, porównywać i sprawozdania pisać. Jakby tak się dobrze przyjrzeć, to w szkołach w ogóle podmiotów ze świecą szukać, sami wykonawcy PLANU się tam znajdują.

I co? Musi tak być? Nie ma wyjścia? Długo tak jeszcze będziemy godzić się na taki stan rzeczy? 
Nie wiem, jak wy, ale ja się nie zgadzam. Mam w nosie – nie będę czekać na cud olśnienia Sz. P. Oświaty – za długo tkwi w XIX w., żebym mogła wierzyć w odgórną rewolucję. Po prostu od początku nie zgadzam się na bycie przedmiotem polityki oświatowej państwa i nie zgadzam się na takie traktowanie młodych ludzi, z którymi mam okazję spotykać się codziennie (oprócz sobót i niedziel) w szkole. Informuję oto uczciwie, że jedyną rzeczą, jaką realizuję w szkole są pasje, zainteresowania i potrzeby tych młodych ludzi. Pytam ich, czego chcą się dowiedzieć. Pozwalam zadawać im pytania i kwestionować moje propozycje. Widzę, że ostatnią rzeczą, jakiej potrzebują, żeby się uczyć, jest przymus z mojej strony. Więcej! Oni wcale nie potrzebują testów i sprawdzianów, żeby móc pokazać, jak wiele się nauczyli i że cały czas się uczą! Dziwne? Niemożliwe? Zaskakujące?

Szanowna Pani Oświato. Zgodnie z rozporządzeniem traktuję dzieci podmiotowo. Jeśli kiedyś stanie się cud i zechce Pani do jakiejś szkoły się pofatygować, to zapraszam do mnie, gdziekolwiek będę. Chętnie o tym porozmawiam. Ostrzegam tylko, że może się Pani potknąć o przepisy, wyliczenia i realizacje różnego rodzaju.
Pozdrawiam, RR.


Szkoła respektuje podmiotowość ucznia w procesie budowania indywidualnej wiedzy oraz przechodzenia z wieku dziecięcego do okresu dorastania.”
ROZPORZĄDZENIE MINISTRA EDUKACJI NARODOWEJ z dnia 14 lutego 2017 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz podstawy programowej kształcenia ogólnego dla szkoły podstawowej, w tym dla uczniów z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym lub znacznym, kształcenia ogólnego dla branżowej szkoły I stopnia, kształcenia ogólnego dla szkoły specjalnej przysposabiającej do pracy oraz kształcenia ogólnego dla szkoły policealnej.