rozmyślania nad indywidualizacją

Niedawno w szkole, w której pracuję, odbyła się wizytacja pań z kuratorium. Od razu przepraszam osoby czułe na punkcie nazewnictwa - nawet nie wiem, czy teraz nazywa się to wizytacją, kontrolą, wsparciem czy badaniem... Jak zwał, tak zwał, w sumie ciągle chodzi o to samo. A chodzi o to, że w umówionym wcześniej terminie przychodzą do danej szkoły wybrane osoby (najczęściej są to kobiety) z kuratorium i sprawdzają, jak szkoła sprawuje się w danym zakresie. Czasami zakresów jest dużo, czasami zakres jest jeden - nie wiem, od czego to zależy.

No więc w szkole, w której pracuje odbyła się wizytacja pań z kuratorium. Taka wizyta(cja) to - nie powiem - dość atrakcyjny temat na posta, ale ja nie o tym chcę dzisiaj pisać. Bardziej nurtuje mnie bowiem obszar, jaki był w naszej szkole badany (kontrolowany?). Celem pań wizytatorek było albowiem sprawdzenie, czy w szkole ma miejsce  i n d y w i d u a l i z a c j a.

Słowo odmieniane przez wszystkie przypadki najpierw na studiach pedagogicznych, potem w placówkach oświatowych wszelkiego typu. Należy indywidualizować. Znaczy każdego ucznia czy wychowanka traktować indywidualnie. Słuszne? W sumie tak. Dobre? Zapewne tak. Konieczne? Tak mówią. Proste? Niekoniecznie.
Ja do niedawna przyjmowałam to słowo spokojnie, z przekonaniem i z posłuszeństwem. Przecież to oczywiste, że jako nauczycielka powinnam (aaaaa!!!! znowu to słowo!!!) podchodzić do każdego dziecka indywidualnie. Duża ilość dzieci w grupie jest tylko wymówką, należy się starać ze wszelkich sił, żeby wytyczne stosować. Co jak co, ale indywidualizować naprawdę chciałam.

Tak było do momentu owej wizytacji, kiedy to słowo na "i" przewijało się przez wszystkie rozmowy, ankiety, formularze i arkusze. Moje zmysły zaczęły wyłapywać wyrazy i znaczenia, które nie pasowały już tak dobrze do sposobu, w jaki postrzegam edukację:

...przeciętny, uzdolniony, słaby, gorszy, lepszy....
...różnicowanie zakresu materiału...
...zachęcanie słabszych.....
...wymaganie od lepszych.....
...różne sposoby sprawdzania wiedzy...
...przydzielanie do grup w sposób zamierzony....

Zaraz, zaraz... Czyżby indywidualizacja zakładała, że jest jakiś ściśle określony punkt, poziom, według którego oceniamy, czy i w jakim stopniu dany uczeń potrzebuje wsparcia? Hej! Czyżby znowu chodziło o to, że indywidualizujemy, żeby wyrównać? Czy celem tej całej indywidualizacji jest test, matura, egzamin równy dla wszystkich? Czy - jeśli uczeń nie nadąża - wymaga indywidualnego podejścia po to, żeby nadgonił? Dogonił? Wyrównał?!

Dość boleśnie dotarło do mnie, że celem indywidualizacji jest realizacja programu równo przez wszystkich uczniów. Jeśli uczeń jest słaby z czegoś, to nie dlatego, że coś go nie interesuje, że nudzi go ten obszar wiedzy, że woli poświęcać czas czemu innemu. Nie, nie! Jeśli uczeń jest z czegoś słaby, to trzeba wolniej, na dodatkowych lekcjach i z większą uwagą sprawić, żeby nadgonił, bo nadgonić musi i już.

Dotarło do mnie, że za tak słusznym, zdawałoby się, wymaganiem wcale nie kryje się chęć otwarcia na potrzeby, zainteresowania i pasje uczniów. Że wcale nie wymaga się od nauczycieli, żeby dali uczniom czas i miejsce na samodzielne (naprawdę samodzielnie) działania. Kiedy mówi się do nas, że mamy indywidualizować, to oczekuje się od nas, że zrobimy wszystko, żeby tak różni uczniowie zdołali opanować jeden i ten sam materiał.

I zrobiło mi się smutno...


P.S. Tak tylko głośno sobie myślę... Istnieje oczywiście szansa, że się mylę. Mam nadzieję, że się mylę...