kto czyta, mniej błądzi... czyli polecam książkę

Od jakiegoś już czasu obserwuję u siebie symptomy uzależnienia od książek na temat "tego innego" podejścia do edukacji. Z chorobliwą niecierpliwością wkładam do koszyka tytuły, o kórych gdzieś przeczytałam czy usłyszałam. Dziękuję panu Zuckerbergowi za Facebooka - za to źródło wszelkich wiadomości, czasami nawet tych dobrych ;).
Z tymi książkami bywa różnie - niektóre z nich wciągają mnie od pierwszej strony i trzymają w zachwycie do strony ostatniej (jak np: Neurodydaktyka pani Marzeny Żylińskiej), z innymi zmagam się nieco, przerywając ich lekturę na rzecz książki innej (książka Szczęśliwy Mózg Ricka Hansona czeka, aż do niej wrócę). Są też takie, które na początku mnie trochę nudzą, ale tylko po to, by później nagrodzić moją wytrwałość. Taką książką jest właśnie Uczyć (się) z pasją Pernille Ripp.


Pozwólcie, że opowiem wam krótko o sytuacji nauczyciela, który próbuje zrobić coś inaczej w polskiej, zwykłej szkole. Obraz ten będzie oczywiście skrajnie uogólniony - wiadomym jest, że nie ma na świecie dwóch takich samych osób, których sytuacja byłaby identyczna - będzie jednak oparty na doświadczeniach prawdziwych, bo moich własnych.
Mi jest bardzo trudno robić coś, do czego nie mam przekonania. Nasz system oświatowy, odkąd w nim pracuję i bez względu na partię rządzącą, jeszcze mnie do siebie nie przekonał i raczej długo nie przekona. Co mi więc pozostało? Zmienić pracę lub próbować pracować zgodnie z własnymi przekonaniami o tym, czym jest edukacja (jak się później wiele razy przekonałam, czytając różne teksty, na świecie jest wielu nauczycieli o takich samych poglądach na edukcję 😏).

Krótko mówiąc: nie chciałam wystawiać uczniom ocen, bo nijak nie rozumiem wiary w ich wpływ na motywację do nauki. Nie chciałam, żeby uczniowie byli do stolików na stałe wyznaczeni, nie chciałam też, żeby stoliki stały niczym do podłogi przyklejone. Nie pasowała mi koncepcja uczenia uczniów w jednej klasie tak, jakby nic ich od siebie nie różniło: jakby każdy z nich umiał pracować w tym samym tempie, na tym samym poziomie, w ten sam sposób, z tak samo skupioną uwagą i z identycznym zestawem startowym. To przecież nielogiczne, prawda? Nie rozumiałam koncepcji sali pięknie udekorowanej, gdzie wszystko jest dziełem nauczyciela i chyba jego samego tylko cieszy.
Powoli, ostrożnie, z dużym lękiem i niepewnością, jak to zostanie odebrane przez rodziców, z wieloma potknięciami i falstartami zaczęłam "wywalać" z pracy (nadal to zresztą robię) rzeczy, które w moim odczuciu nie służyły edukacji moich uczniów. Chcę, żeby szkoła kojarzyła się uczniom z miejscem, które należy do nich.

W książce Uczyć (się) z pasją znalazłam bardzo dużo siebie samej. To nawet śmieszne czytać w książce o czymś, co się wprowadziło w swojej klasie (np. podobnie jak autorka książki zamieniłam wielkie biurko na mały jego odpowiednik i postawiłam go w kącie sali). Śmieszne i pokrzepiające. Że nie jest się samemu. Że obrany kierunek może okazać się calkiem dobry. Że nie tylko ja rezygnuję z codziennego zadawania prac domowych, bo robi to też pani Ripp i wielu innych nauczycieli. To ogromne oparcie przeczytać, że nie tylko ja nie wystawiam uczniom ocen, że dla innych ludzi ono też nie ma sensu.

Dla wyjaśnienia: wstawiam oceny do dziennika, bo tego wymaga ode mnie pracodawca, natomiast nie wystawiam stopni na pracach dzieci. Słowem - jeśli rodzic nie powie dziecku o stopniu w dzienniku, dziecko się o nim nie dowie. 

Pani Pernille Ripp, podobnie jak - póki co - ja, była w swojej szkole sama ze swoją małą rewolucją. Ona też na pewno od niejednego rodzica ułyszała, że on chce prawdziwej szkoły dla swojego dziecka. Jestem przekonana, że nie raz musiała odpowiadać na pytania typu co to za szkoła bez ocen? czy dlaczego dzieci nie mają prac domowych?. Nie pisze o tym wprost, radzi natomiast, żeby wszystkie wprowadzane zmiany dobrze sobie dla samego siebie uzasadniać, żeby później móc spokojnie i bez lęku odpowiadać na takie pytania. Póki co, to właśnie takie rozmowy są dla mnie najtrudniejsze.


Komu polecam tę książkę? Na pewno nauczycielom, którzy czują po kościach, że coś w tej szkole nie gra, że chyba można inaczej. Tak, można. Przeczytajcie, co mówi autorka książki:

"Każdy nauczyciel, nawet działając w pojedynkę, może zrobić wiele, by zmienić system. Skupić się na uczniach, poprawić warunki, w jakich się uczą, pielęgnować w dzieciach pasję i ciekawość świata. Pozwólmy im mówić, niech usłyszy ich cała szkoła. (...) Brońmy swoich przekonań - one się liczą i my także (...). Szkoda czasu na kolejne debaty my kontra oni."

"Wiele czynników leży poza naszym zasięgiem, dlatego skupmy się na tym, co rzeczywiście możemy zmienić: zadania domowe, sposób oceniania, karanie, sposób przekazywania informacji, budowanie wspólnoty, dzielenie się władzą w klasie..."


Czy polecam ją rodzicom? To zależy od ich postrzegania szkoły i stopnia zainteresowania samym tematem. Jeśli kogoś ciekawią inne możliwości, jeśli ktoś nie może zgodzić się z taką szkołą, do jakiej chodzi jego dziecko - lektura tej książki może pokazać, że nie zawsze to, co dziekco słyszy w szkole, to, czego się od niego wymaga, to jak się go postrzega i ocenia - że to wcale nie jest jedyny możliwy, a już na pewno nie najlepszy sposób na wspieranie rozwoju dziecka.


😊