sierpniowy pożar mój osobisty

Jak wam minął pierwszy tydzień września? Mój syn zapewne powiedziałby, że na szczęście nie było jeszcze tak źle, bo lekcje były organizacyjne, co czytać należy "luźne", "znośne", "można jeszcze jakoś przeżyć"... Przypuszczam, że niejeden nauczyciel powiedziałby tak samo ;).

A co u mnie?

No cóż, zdałam razem z moimi uczniami do trzeciej klasy. Zbliżający się początek września, zupełnie inaczej niż u mojego pierworodnego, powodował narastanie we mnie dość nienormalnego entuzjazmu (kto by się cieszył nadchodzącym rokiem szkolnym, no kto?). Naprawdę. Wystarczyła lektura paru dosłownie książek, kilka pomysłów zanotowanych w zeszycie i niespełna dwumiesięczny odpoczynek, żebym poczuła się gotowa do przenoszenia edukacyjnych gór.

Tym razem będzie inaczej, myślałam, tym razem będzie lepiej. Już wiem, jak chcę prowadzić klasę, już wiem, jak uczy się ludzki mózg i czego dzieci potrzebują, żeby uczyć się efektywniej. Już wszystko wiem i wszystko mam pod kontrolą.

Przemyślałam sobie umeblowanie sali, wiedziałam, co chcę dzieciom ułatwić w tej przestrzeni, na czym mi zależy, a czego chciałabym uniknąć. Chciałam, na ile to tylko możliwe, stworzyć miejsce, w którym zarówno dzieci, jak i ja będziemy czuć się dobrze. Udało mi się zdobyć sofę do klasy, po kilku próbnych ustawieniach półka w końcu stanęła tak, że udało się wydzielić miejsce na odpoczynek. Stoliki nie zawalają całej przestrzeni, a jednocześnie dzieciaki mogą ustawiać je w różnych kombinacjach, w zależności od swoich potrzeb. Tablice na ścianie zostawiłam niemal puste - lada chwila zapełnią się efektami pracy uczniów.

1 września czułam, że jestem gotowa i zapalona do pracy. Wyobrażałam sobie, jak moja klasa, niczym te klasy z książek o edukacji alternatywnej, wchodzi w to pomieszczenie i korzystając z czasu, pomocy i internetu rozwija swoje zainteresowania i umiejętności, odkrywa świat i jego tajemnice...

A potem przyszło rozczarowanie, zmęczenie i zniechęcenie. Różne były tego powody - na niektóre z nich mam wpływ, na inne nie mam. Te drugie intensywną obróbką myślową i rozmową wewnętrzną z samą sobą staram się zaakceptować i znaleźć się w nich w najlepszej dla mnie postawie. Mówi się trudno.
Te pierwsze natomiast, dotyczące uczniów i mojej z nimi relacji, spowodowały bolesny upadek z poziomu marzeń i wyobrażeń na poziom twardej podłogi. Takie mocne YEPS! Bo realni ludzie, realni uczniowie, nie są postaciami z książek. To nie działa tak, że ty im przygotujesz świetną salę, a oni z wdzięcznością zatopią się w świecie nauki. Nagle uwiadamiasz sobie, że oto znowu spotykasz się z grupą ludzi, gdzie każdy z nich jest inny, ma inne potrzeby, inne przyzwyczajenia, ma za sobą taki a nie inny czas wakacji, z którego wraca zmieniony na jakiś swój sposób. Dociera do Ciebie, że nie masz przed sobą robocików, które na hasło A odpowiadają zgodnie reakcją B. I okazuje się, że wcale nie jesteś taka otwarta i taka szanująca każdego z tym, z czym przychodzi - nagle budzi się w tobie stary belfer, który oczekuje posłuchu, równego kroku i ciszy, kiedy mówi. I widzisz to już wyraźnie: nie wystarczy przeczytać paru dobrych książek, bo choćby nie wiem jak porywające były idee w nich zawarte, to wszystko to musisz (jeśli chcesz) przepuścić przez siebie, swoją osobowość, swoje przyzwyczajenia i wryte w głowę przekonania.

Ciężki był dla mnie ten tydzień, ale kończę go już nieco uspokojona. Zrozumiałam parę rzeczy i oto zapisuję je tutaj dla własnej pamięci, a może i przy okazji komuś to w czymś pomoże czy do czegoś posłuży. W każdym bądź razie proszę się częstować :).

* Czuję, że chcę pozbyć się wszelkich oczekiwań zarówno w stosunku do dzieci, jak i do siebie. Głęboki wdech - wydech, wdech - wydech i po prostu wejdź w ten dzień. Ciekawe, co przyniesie, prawda? Ciekawe, jaka będzie dzisiaj w klasie atmosfera? Spokojna, napięta, będzie ostro? Ciekawe, jak te ostrości rozwiążemy, jeśli będą? Nie oczekuj niczego, nie stawiaj żadnych poziomów czy wyobrażeń, do których ty albo uczniowie muszą dociągnąć. Bo nie muszą. Bo nie musisz.

* Cokolwiek się dzieje, bądź spokojna. Tak to już jest wśród ludzi, że miewają trudne momenty między sobą. Ucz się razem z nimi dobrego wykorzystywania własnych sił i energii, nie wypalaj się. Spokojnie.

* Zrozumiałam, że nawet jeśli tak jest trudniej, to jednak nie chcę wchodzić w rolę osoby ustawiającej, wyznaczającej proste linie, karzącej, nauczającej, wskazującej błędy i dyscyplinującej zachowania dzieci. Nie chcę, żeby stały na baczność na moje komendy. Dlaczego? Bo sama nie chciałabym być zmuszona do stawania na baczność na komendy kogoś innego.

* Tak, nadal chcę tak prowadzić zajęcia, żeby ów nawóz dla mózgu, jakim jest entuzjazm, był ciągle świeży i by było go pod dostatkiem. Nie umiem tak jeszcze w 100%, ale będę próbowała.

Moje sierpniowe zapalenie nieco już przygasło. W sumie dobrze, że tak szybko. Teraz, na tym małym płomyku, będę spokojnie przyrządzać swoje doświadczenie. Taka to poetycka puenta tego wpisu.

Pozdrawiam :)