a zwycięzcą zostaje....

Już czwarty raz zaczynam pisać ten tekst i coś mi nie idzie... Może dlatego, że za bardzo się staram: jakieś wstępy skomplikowane, formy zaskakujące próbuję tworzyć i utykam mniej więcej na drugim akapicie. Dziwne, bo sprawa siedzi w mojej głowie już od jakiegoś czasu, mocno przewałkowałam ją pomiędzy zwojami szarej masy, że o emocjonalnym przeżuciu nie wspomnę. Słowem - temat to dla mnie ważny i nie chcę za szybko odpuszczać. No ale jakoś mi nie idzie...

To ja może bez zbędnej kombinacji i metaforyki, napiszę po prostu o co mi chodzi.

Chodzi o nagradzanie. Miłe, prawda? Dostać nagrodę i to jeszcze publicznie, żeby inni widzieli. Tak to przynajmniej odbywa się często w tak zwanych placówkach oświatowych. Zwycięzca konkursu, zawodów sportowych, zdobywca największej ilości szóstek, wzorowo zachowujący się - wyczytywani, oklaskiwani, wszyscy wiedzą, że z czegoś są najlepsi.

Pod koniec tego roku szkolnego dane mi było być świadkiem trzech takich wydarzeń. W dwóch z nich brałam udział ciałem i duszą, w jednym - tylko duszą, gdyż ciało musiało być gdzie indziej. I za każdym razem coraz bardziej mnie to nagradzanie bolało. Nie, nie - nie ja byłam nagradzana, nagradzani byli inni, więc wszystko to opisuję jako świadek jedynie i współodczuwający.

Truizmem będzie zapewne mówienie, że nienagrodzeni zostali właściwie ukarani. Widziałam reakcje osób, które nie zostały wyczytane. I jeśli ktoś mi powie, że może to ich zmobilizuje, żeby w przyszłym roku bardziej się starać, że to świetna okazja, żeby uruchomić w sobie radość z tego, że ktoś inny został nagrodzony, że trzeba zwiększyć ilość konkursów, rywalizacji, sprawdzianów i testów, żeby w przyszłym roku takie osoby mogły się wykazać, to ja powiem wprost i bez ogródek, trochę nawet niegrzecznie i bez kultury: "o czym ty człowieku mówisz??!!".

Opowiem wam o jednej z tych nienagrodzonych osób (nie jest to nikt konkretny, ale składa się z osób, które znam), niech to będzie uczeń klasy drugiej szkoły podstawowej, choć równie dobrze mogłaby to być osoba dorosła. Otóż od września do czerwca uczeń ten pracował najlepiej, jak potrafił. Pracował na takim poziomie, na jakim były wtedy jego możliwości. Te możliwości z miesiąca na miesiąc były coraz większe, czasami z tygodnia na tydzień uczeń ten osiągał sukcesy niewyobrażalnie dla niego wielkie. DLA NIEGO, bez porównywania z innymi. Był w szkole codziennie, brał się za bary z wieloma wyzwaniami, próbował nowych rzeczy, prosił o pomoc, kiedy nie dawał rady. Dzień w dzień. Gdyby porównać go z tą osobą, którą był 9 miesięcy temu, okazałoby się, że zdobył wysoki szczyt, wlazł tam w swoim tempie i tak wysoko, jak mógł, ale stanął na górze. Nie, nie stanął - odpoczywa tylko, bo wędrówka jeszcze się nie skończyła. Ten szczyt dla każdego nazywa się inaczej. Dla niej będzie to "góra śmiałego odezwania się", dla niego "szczyt czytania", dla tego pana może to być "szczyt 'słucham, co do mnie mówicie'", dla owej pani "góra szacunku dla innych". Świat jest usiany takimi drapaczami chmur. "Staję na boisku", "uczę się przegrywać", "odkryłam to, co sprawia mi przyjemność", "lubię siebie" itp.

Jak to możliwe, że osoby dające sobie prawo oceniania innych nie zauważają tych zdobywców? Dlaczego nie dostali swojej nagrody? Czego jeszcze się od nich oczekuje? Nie wiem, kiedy to się zaczęło, ale ludzi zaczęli tworzyć sztuczne parki ze szczytami, które według nich są ważniejsze. Nie wiem - są bardziej widoczne, wejście na nie jest bardziej spektakularne, da się je zmierzyć ocenami albo rankingami. Ponazywali te szczyty po swojemu i wmówili innym, że tylko one są ważne i tylko one zasługują na uwagę i nagrodę. "Najlepszy uczeń", "najszybszy biegacz", "najgrzeczniejsze dziecko" - to ciekawe, że wszystkie nazwy zaczynają się tutaj od "naj....", porównywanie albowiem odgrywa w tym parku bardzo ważną rolę. Musi być ktoś, kto jest wolniejszy, gorszy, mniej wzorowy, żeby można było wyłonić zwycięzcę.
Czego uczy się człowiek, który nie zdobył szczytu przygotowanego dla niego przez innych? Pewności mieć nie można, ale może przyjmuje on do wiadomości, że nie dla niego są szczyty i godzi się na życie w przeświadczeniu, że jest gorszy? Uwierzy, że nie warto się starać, bo i tak tego nie widać? Że najważniejsze jest to, co widzą inni? A może postanawia zrobić wszystko, żeby wygrać następnym razem? Może nagroda stanie się dla niego najważniejsza? A co jeśli inni stwierdzą za rok, że nie zasługuje? Umiemy przewidzieć, co się w takim człowieku wydarzy?

Cały czas chodzi mi po głowie pytanie: jakim prawem jedna osoba ocenia drugą? Skąd jedna osoba wie, co druga powinna osiągnąć? Jak można stopniować wagę osiągnięć człowieka? Jak człowiek może być tak pyszny, żeby wierzyć, że nagrodami wpłynie na drugą osobę tak, żeby była "odpowiednia". Dlaczego jeden człowiek pokazuje drugiemu, że "nie jest ważne co ty o sobie myślisz, ważne jest to, co myślą o tobie inni, co mówią o tym standardy stworzone przez innych, co mówią o tym programy, regulaminy, punkty, procenty...".

Moim marzeniem, celem jest to, żeby młodzi, cudowni ludzie, z którymi mam do czynienia w szkolnych murach - żeby umieli doceniać samych siebie. Żeby bez względu na ocenę innych nie bali się próbować, błądzić, pytać, sprawdzać. Marzy mi się, żeby na świecie było jak najwięcej ludzi, którzy potrafią powiedzieć "ja jestem ok - ty jesteś ok", taki jaki jestem - taki, jaki jesteś. Marzy mi się szkoła, która nie oceniając pokaże, że każdy jest cenny i ośmieli swoich podopiecznych do życia zgodnego z samym sobą. Serio.