na wstępie....

.....mojego listu pragnę Cię serdecznie pozdrowić.

Wiem, mijamy się codziennie na korytarzu szkoły, ale Wiesz, jak jest: przerwy są krótkie, trzeba mieć oczy naookoło głowy, z ubikacji trzeba skorzystać - ciężko w takich warunkach się rozmawia. Piszę więc ten list, bo sprawa nurtuje mnie od jakiegoś czasu, a mnie jak nurtuje, to nie przestaje dopóty, dopóki problemu nie wyjaśnię.

Uczysz swojego przedmiotu w klasach 4-6 (8). Masz język polski, matematykę, przyrodę, historię i inne przedmioty, które ustawodawca uznał (bądź uzna w przyszości) za ważne i "koniecznie muszą być". Wiem, że masz już spore doświadczenie, niejedną klasę już w swoim życiu uczyłeś, niejeden uczeń Cię czymś zadziwił czy załamał... Powiedz mi proszę, na ile ważna jest ilość informacji, z jaką przyjdzie do Ciebie uczeń po klasie trzeciej?

Jeśli uczyszy "języka polskiego". Czy ma dla rozwoju młodego człowieka znaczenie fakt, że potrafi bez trudnu wskazać w tekście wszystkie części mowy? Wiesz, że nie zagniesz go pytając, na jakie pytania odpowiada rzeczownik i czym różni się czasownik od przysłówka? Czy bardzo utrudniają Ci pracę uczniowie, którzy nie znają pojęć "czas przeszły" czy "liczba mnoga", choć potrafią podać przykład wyrazu w takiej formie? Ciekawi mnie, jak bardzo utrudni dziecku edukację fakt, że pisze "jak kura pazurem", choć pisze bezbłędnie i całkiem ciekawe teksty. Nie wiem też, czy to dobrze, że uczeń nie spędza czasu ucząc się wierszy na pamięć, za to sporo książek czyta...

A jak wygląda sprawa z lekcjami matematyki? Czy jeśli uczeń rozwiąże zadanie inaczej, niż przewiduje schemat i dojdzie do dobrego wyniku, to czy to źle czy może być? Albo uczeń, który musi pomagać sobie licząc na palcach, albo musi rozpisywać sobie na oddzielnej kartce w sobie tylko znany sposób jakieś działania i niewiadome - Wiesz, bo to mu pomaga i dla niego to działa... Czy to będzie oznaczało, że będzie musiał jednak zrezygnować z takich "pomagaczy", bo program takich działań nie przewiduje? Nie wiem też, jak to jest z tym iloczynem, ilorazem, sumą, różnicą, czynnikiem, dzielną, dzielnikiem, składnikami i odjemnikami - czy jeśli nie będzie znał znaczeń tych dziwnych wyrazów, to świat matematyki będzie przed nim zamknięty, a w dzienniczku jedynka ze sprawdzianu?

Hej, przyrodniku, Ciebie też muszę zapytać. Bo nie umiem sobie przetłumaczyć, jakie znaczenie dla rozumienia świata przyrody, procesów w niej zachodzących, zależności i przynależności ma fakt znajomości nazw ptaków, które zostają w Polsce na zimę. Albo znajomość nazw grzybów, z podziałem na trujące i nie - czy powtarzanie ich sobie po to, żeby zapamiętać i poznać na obrazku jest kluczową umiejętnością człowieka rozumiejącego, jak ważna w życiu człowieka jest przyroda? Mam więcej takich pytań: rozpoznawanie ptaków po ich głosie, nazywanie zwierząt żyjących tu, tu i tam (nawet tych, których nigdy się na oczy nie zobaczy), robienie raz w roku akcji "zabawki z surowów wtórnych" - fajne zdjęcia wtedy wychodzą, tylko Wiesz - te zabawki i tak się potem wyrzuca niekoniecznie do odpowiednich pojemników....

Historyku, a Ty co mi poradzisz? Uczyć na pamięć hymnów, pieśni, wiersza "Polak mały", szacunku do flagi i orła? Bo nie umiem rozsądzić, gdzie jest prawdziwy patriotyzm: w dumie z bycia Polakiem i w staniu na baczność czy w szacunku do drugiego człowieka, niekoniecznie Polaka, w uczciwym płaceniu podatków, w szanowaniu szkoły, rodziców.... Nie leży mi to wszystko jakoś.... A powiedz: uczyć tych 7-latków o Konstytucji 3 Maja, o powstaniach wygranych i przegranych, o wojnach, przywódcach, bohaterach i samolotach czy lepiej poświęcić ten czas na mówienie o tym, że wojny do niczego nie prowadzą, że nienawiść do niczego nie prowadzi i że poczucie wyższości nie prowadzi do niczego? Napisz, choć w dwóch zdaniach.

Powiem Ci, że mam spory kłopot z moją głową i myślami poszukującymi. Pytania i pytania. Jakbym nie mogła po prostu iść równo z książkami, podręcznikami i poradnikami, bez stresu, ze spokojem dobrze wykształconego ducha pedagogicznego. Spać nie mogę, uciec nie ma gdzie, a ciało i umysł wzbraniają się przed robieniem czegoś, w co nie wierzą. Bo widzisz, ja nie wierzę w wartość informacji, która wiedzą się nie staje, bo dziecku do niczego nie jest potrzebna. Nie chce mi się walczyć z oporem materii w imię zasady "bo tak było zawsze", jeśli widzę, że materia chłonie pięknie inne rzeczy, ciekawe dla niej, przydatne z jej punktu widzenia. Taka jakaś dziwna jestem, że nawet stopni nie chcę uczniom wstawiać, bo moja głowa nie widzi w tym celu i pożytku żadnego. Takie mam widzisz ze sobą się spieranie. Dlatego muszę wiedzieć, dzisiaj i teraz, czy jeśli uczeń będzie miał głowę otwartą, nie będzie się bał rozwiązywania problemów, nie będzie oceniany za każdą pracę, jeśli da sobie prawo do pracy w swoim tempie i jeśli czegoś "nie załapie", bo nijak nie jest mu to potrzebne, jeśli będzie zgłębiał tematy, które go naprawdę interesują - to czy taki uczeń bardzo Ci pracę utrudni?

Mówią, że nauczyciel uczy się całe życie. Dlatego chcę wiedzieć. Poświęcisz mi trochę czasu i napiszesz?

Z góry dziękuję,
RR