jaki? jaka? jakie? jak?

Podczas zmywania naczyń olśniła mnie nagle myśl, że wszystko to przez przymiotniki i przysłówki! Pomyślcie tylko - jeśli wracają do nas jakieś nieprzyjemne myśli z przeszłości, to z reguły dotyczą one tego, jak ktoś nas nazwał, co o nas powiedział, jak sobie nas wyobrażał. Przymiotnikowo!
Potem, w trakcie płukania i wycierania talerzy, moje myśli pobiegły kierunku tych rejonów mojego mózgu, które ostatnio pracują na dość wysokich obrotach (nie przewidziały przerwy świątecznej) - w rejony myślenia o szkole. No tak, to przecież jasne jak słońce! Czyż to nie szkoła właśnie jest tym miejscem, gdzie przymiotniki odmienia się na potęgę przez wszystkie liczby i przypadki? Czy to nie tutaj nauczyciele (a za nimi również uczniowie, niestety) stosują z upodobaniem stopniowanie przymiotników wszelakich?

Po co jednak gadać po próżnicy, zapraszam na spacer przez szkolne korytarze i sale.

Uwaga! Uruchomienie wyobraźni może się okazać niezbędne. Jednocześnie ostrzegam, że wraz z wyobraźnią mogą też uruchomić się w czytającym różne emocje, w zależności od osobistego zaangażowania w temat. Za brak wyobraźni, jak i za moc emocji pisząca ten tekst nie odpowiada.

Uwaga druga: wszelkie podobieństwo do jakichkolwiek osób jest czysto przypadkowe. Nie mam nawet tak dużego doświadczenia w pracy w szkole, aby móc przytaczać prawdziwe przykłady - zresztą, i tak bym tego nie robiła.

Do rzeczy.

W typowej klasie typowy uczeń od typowego nauczyciela ma duże szanse usłyszeć, że jest najlepszy w całej klasie na przykład w czytaniu (choć równie dobrze może to dotyczyć mnożenia, bezbłędnego pisania, szybkiego biegania itp). Z dużym prawdopodobieństwem jego umiejętności czytania staną się wzorem przytaczanym innym uczniom tej klasy, którzy dowiedzą się, że czytają gorzej, mniej płynnie, za cicho, za sucho (bez zwracania uwagi na znaki przystankowe). Uczeń nr 1 nasłucha się, jaki jest cudowny w czytaniu, natomiast uczeń nr 2 z całą pewnością zauważy i zapamięta na całe życie, że do pięt Pierwszemu nie dorasta.

Takie przymiotnikowanie idzie lawinowo. Rodzice Jedynki są z niego bardzo dumni, chwalą się na prawo i lewo, roznosząc kolejne przymiotniki: dumna, dumny, piątkowa, szóstkowa, najlepsza, chwalona, wybierana do głośnego czytania, wyróżniona, chodź, niech cię babcia ucałuje. Rodzice Dwójki mniej się z przymiotnikami na zewnątrz rzucają, szkoda słów na to ciągłe za słabo, za mało, gorzej od innych. Robią co mogą, żeby dziecko nadrobiło, dogoniło, żeby też mogło się swoimi przymiotnikami chwalić. Czują potrzebę przysłówkowania dziecka: częściej, głośniej, płynniej, więcej, dokładniej, więcej, częściej, więcej, żeby tylko było lepiej...

Taka przymiotniko-mowa przenika też do rozmów między uczniami. Porównują swoje oceny, liczą, kto ma więcej, kto ma mniej, kto ma lepiej, a kto gorzej. Jestem taki i owaki od ciebie, a ty jesteś totalnie śmaki ode mnie. Nauczyciele chętnie tej mowie "przygrywają": twoje pismo jest koszmarne; jaki ty chudziutki jesteś; piszesz wolno; co ty taki rozczochrany; o, jak ładnie dzisiaj wyglądasz!; ty chyba nigdy tego nie zrozumiesz!; źle; dobrze; bardzo dobrze; ładnie; brzydko; lepiej; gorzej. Jeśli dołożymy do tego wszystkie: ciszej, wolniej, siedź prosto, porządnie, grzecznie, posłusznie, to okazać się może, że w czasie edukacji młody człowiek zostanie obdarowany całkiem sporą ilością przymiotników i przysłówków.

Podobno po to, żeby czegoś nauczyć....

Ja mam wątpliwości, naprawdę. Nie czuję doskonalenia się poprzez porównywanie się z innymi. Nie przemawia do mnie koncepcja oceny szkolnej. Pomyśl - wszystko to odbywa się na zasadzie ustosunkowywania dziecka do z góry ustalonej wersji doskonałej. Jeśli uczeń robi coś tak, jak przewiduje ustawa - jest chwalony, nagradzany. Jeśli mu czegoś względem ustawy brakuje - bo za wolno, bo za brzydko, bo niedokładnie tak, jak ma być - dostaje linijką po łapkach (w przenośni oczywiście). Wniosek z powyższego płynie dla mnie taki: im lepiej się dopasujesz do tego, czego chce nauczyciel, tym większa czeka cię nagroda. Spełniasz standardy - masz szósteczkę.
Nie zgadzam się na takie pojmowanie edukacji. Niech szkoła nie będzie miejscem, które usadza osoby pracujące inaczej (tak, jakby ktokolwiek wiedział, co to znaczy inaczej...), niech nie ocenia innych, jakimikolwiek są, niech pozwoli każdemu być takim, jakim jest. Bez oceniania.

Jest jeszcze druga strona medalu (jakżeby inaczej 😉). Pracowanie na ocenę uczy... pracowania na ocenę. Nie po to, żeby coś odkryć, nie po to, żeby broń boże zrobić po drodze masę błędów, nie po to, żeby dziwić się, jakie rzeczy dzieją się na tym świecie, nie po to w końcu, żeby nauczyć się współżycia i współdziałania z innymi. Ja w mojej klasie nie wystawiam uczniom stopni, za każdym razem, kiedy napiszą jakąś pracę samodzielną, piszę krótko, co zrobiły dobrze, a co źle - bez cyferki. I nawet tutaj, za każdym razem, uczniowie pytają mnie co dostali! Tak, jakby szkoła nie mogła istnieć bez ocen. Cóż, znoszę te pytania dzielnie i konsekwentnie mówię im, o co tak naprawdę w tym wszystkim według mnie chodzi :).

Jeszcze nie znalazła się osoba, która przekonałaby mnie o dobrym wpływie stopni na ucznia. Moim zdaniem uczenie się na stopień uczy młodego człowieka, że po pierwsze: umiejętność czy wiedza są warte tylko wtedy, kiedy ktoś je zobaczy i oceni. Po drugie skończenie szkoły z czerwonym paskiem wcale nie świadczy o tym, że ten ktoś jest przygotowany do tego, co przyniesie ciąg dalszy. Po trzecie z kolei złe stopnie prędzej utwierdzą ucznia w przekonaniu, że jest kiepski niż zmotywują go do nauki. Zresztą - cóż to za motywacja, która trwa tyle, ile emocja związana z dostaniem takiego czy innego stopnia. Po czwarte, jak świat długi i szeroki - oceny służą do porównywania (się) z innymi - a to, jeśli ktoś w sobie tego nie zatrzyma, to już niekończąca się opowieść....

Marzy mi się szkoła, w której uczniów będzie motywować sama możliwość nauczenia się. A przymiotniki i przysłówki będą służyły tylko do tego, żeby każdy uczeń umiał docenić samego siebie.


P.S. Tak naprawdę nigdy niczego nie wycieram po zmywaniu - po prostu pasowało mi do tekstu :)