a teraz otwórzcie podręczniki.....

Ten i zapewne sporo kolejnych postów sponsorowanych będzie przez książkę Marzeny Żylińskiej "Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi". Uważam, że każdy dorosły mający do czynienia z młodym człowiekiem: nauczyciel, pedagog czy rodzic powinien tę książkę nie tylko przeczytać, ale też cały czas do niej wracać. Ja jestem w trakcie pierwszego czytania i można powiedzieć, że przeżywam nie tylko pewnego rodzaju przebudzenie, ale też potwierdzenie moich intuicyjnych działań w klasie. Bezcenne :)


gruba kreska w celu czytelności zapisu (znaczy: zaczynam nowy temat) :)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Muszę się do czegoś przyznać: ćwiczenia uczniów mojej klasy świecą pustkami. Gdyby ktoś przekartkował ćwiczenie jednego z moich drugoklasistów, to z łatwością zauważyłby, że brakuje mi konsekwencji w zadawaniu dzieciakom wydrukowanych tam zadań. Kilka stron przerobionych, kilka pustych, jedna zapełniona, kilkanaście pustych. Kartka ta, niczym przysłowiowy medal, ma dwie strony.

Z jednej strony to bardzo, ale to bardzo niedobrze. Gdyby do mojej klasy zawitał pan urzędnik (choć bardziej prawdopodobnym jest, że byłaby to pani urzędniczka) i gdyby ów urzędnik, w celu skontrolowania jakości mej pracy, przejrzał podręczniki moich uczniów, to miałabym pewnie spore kłopoty. No bo jak to tak? Co pani robi całymi dniami? Dlaczego dzieci w tej klasie nie są uczone? Dlaczego nie realizuje pani programu nauczania? Co oznaczają te luki w ćwiczeniach dzieci?!
Pan urzędnik z ramienia Wielce Panującej Nam Oświaty zasiadłby wygodnie za biurkiem i napisałby raport, z którego wynikałoby, że nauczycielka RR ma w ciągu trzech tygodni:
- napisać program naprawczy dla samej siebie,
- dokonać ewaluacji tegoż programu,
- sprawdzić poziom wiedzy uczniów swojej klasy, żeby napisać dla nich odpowiedni program naprawczy, gdyż istnieje spore ryzyko, że uczniowie mają spore braki i zaległości w materiale przewidzianym przez program nauczania dla klasy drugiej,
- w ciągu miesiąca nadrobić z uczniami zaległy materiał w podręcznikach i ćwiczeniach, po czym zrobić im test sprawdzający, czy materiał został dobrze nauczony (tzn: przerobiony w książkach).
Zaleca się:
- przeliczyć zaświadczenia i certyfikaty nauczycielki RR, gdyż istnieje uzasadniona obawa, że nauczycielka nie uczęszcza na jedynie słuszne kursy i jedynie słusznego kursu nie obiera,
- obserwować, hospitować, a w razie potrzeby hospitalizować.

Z drugiej strony taki, a nie inny stan ćwiczeń moich uczniów, to bardzo, ale to bardzo dobrze. Tak to przynajmniej wygląda z mojej strony. Jeszcze jakieś dwa miesiące temu nie pisałabym tego z taką pewnością. Jeszcze dwa miesiące temu bolał mnie brzuch z niepewności, kiedy przeglądałam Karty Ćwiczeń. Mój boże, tego nie zrobiłam, tego nie zrobiłam, to nieuzupełnione.... Co ze mnie za nauczyciel? Z drugiej strony, przygotowując ćwiczenia czułam, że inny sposób będzie lepszy, żeby daną umiejętność z dziećmi ćwiczyć. I tak walczyła we mnie intuicja z jakimś bliżej nieokreślonym "powinnam".
To dwa miesiące temu. Teraz jest inaczej. Teraz jestem po obejrzeniu wystąpień Kena Robinsona na TED oraz po lekturze jego książki "Kreatywne szkoły". Teraz regularnie śledzę poczynania "Budzącej się Szkoły". Teraz, moi drodzy, jestem w trakcie lektury wcześniej wspomnianej "Neurodydaktyki". I dlatego teraz WIEM, że stan ćwiczeń moich uczniów to coś bardzo pozytywnego i dobrego właśnie dla nich.
Nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły sposobu działania naszych mózgów (przynajmniej nie w tym poście), dość powiedzieć, że próba przekazania, nauczenia czegoś dzieci poprzez wykonywanie ćwiczeń w podręcznikach, to po pierwsze: zbrodnia przeciwko ciekawości, fascynacji, ekscytacji, motywacji i uwadze, z jaką uczniowie przychodzą do szkoły, a z drugiej strony jest to po prostu zmarnowanie cennego czasu i dzieci i nauczyciela. Ot co. Ćwiczenia polegające na uzupełnianiu, wpisywaniu brakujących elementów, łączeniu ze sobą, odwzorowaniu, robieniu w kółko tego samego, tylko z innymi danymi - ćwiczenia takie nie uczą, one sprawdzają. Kontrolują, testują co uczeń już potrafi, a czego nie. Część z tych uczniów potrafi, bo ma takie predyspozycje, bo "lepiej łapie" - takie ich szczęście. Część jednak (obawiam się, że większa, ale mogę się mylić) nie potrafi, bo nie dano im szansy nauczenia się, bo ich mózg nie został w żaden sposób zachęcony do tego, żeby daną treść przetworzyć. Czy wiedzieliście, że mózg ludzki nie zapamiętuje, nie wykuwa na pamięć, że on przetwarza? A przetwarza tylko to, co go zaciekawi, co uzna za interesujące, fascynujące, pobudzające i pasujące do tego, co już wie.
Mhm.... przymiotniki wymienione w poprzednim zdaniu raczej nie pasują do tego, co nam wydawnictwa drukują, prawda?
Jest też kwestia doboru treści do podręczników, ale o tym innym razem, bo już się dłuuugo mi tu napisało.

Biorąc obie strony pod uwagę, świadoma praw i obowiązków moich jako nauczycielki oświadczam, iż jestem przekonana, że uczenie się z dziećmi POMIMO podręczników, podnosi efektywność tego procesu. Kto wie, może wielkość dziur w ćwiczeniach moich uczniów jest odwrotnie proporcjonalna do tego, co zostaje w ich głowach? A może to za daleko idący wniosek? Ktoś coś? :)